Przejdź do głównej zawartości

Kury w metrze, czyli wygrzebane z archiwum 4

Wobec braku pomysłów na nowe dygresje, postanowiłam znów sięgnąć do archiwum. Tym razem sięgnęłam naprawdę głęboko, do dawnych, dawnych czasów: zanim jeszcze powszechne stały się aparaty cyfrowe, kiedy taśmę filmową się oszczędzało, a nie marnowało na jakieś pierdoły w rodzaju fotografowania tabliczek ostrzegawczych. Zważywszy na to, że obecnie w ciągu tygodniowego wyjazdu robię zwykle koło ośmiuset zdjęć, nierzadko się zastanawiam, jak sobie wtedy radziliśmy: jedynie 24 - no, w porywach 36 - klatek na całe wakacje?! Trudno uwierzyć, a jednak, kiedyś tak było!

Co wówczas robił miłośnik dziwnych znaków i tabliczek, oszczędzający kliszę? Otóż uciekał się do metod jeszcze bardziej archaicznych: brał w dłoń ołówek lub długopis oraz kartkę papieru i znak przerysowywał! Mnie akurat znaleźć odpowiednie narzędzia było tym łatwiej, że od dawna już mam zwyczaj w ciągu wszystkich swoich wyjazdów prowadzić notatniki z zapiskami i refleksjami z podróży (niektórzy Czytacze mieli okazję się zapoznać, to mogą potwierdzić). Przerysowywanie napotkanych osobliwości pasowało do tych notatek doskonale.

Obrazki poniżej przerysowałam ze ścian stacji metra w Bukareszcie w sierpniu 2003 roku. Wartości dokumentalnej dodaje im pismo prześwitujące z drugiej strony kartki. Pozwolę sobie przytoczyć przy okazji opis, jaki obok nich wówczas zamieściłam:

"[Metro] dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń. Już przy wejściu podróżny jest ostrzegany, żeby nie wnosił do metra benzyny, takim oto znakiem:


Następnie zaś ostrzega się go, że może go tu trafić szlag:


I nic dziwnego, czas oczekiwania na metro bywa czasem wkurzający. Rozkład jazdy jest zresztą na tyle nieprzewidywalny, że zegary na peronach odliczają nie czas do przyjazdu następnego metra, ale od odjazdu poprzedniego. Przy czym zerują się po upływie 10 minut... Poza tym można się natknąć na panią przewożącą dwie żywe kury. Naprawdę. Widziałam na własne oczy."

A widok ten był jedyny w swoim rodzaju i niezapomniany. Nawiasem mówiąc, uważam to za symptomatyczne, już w tak zamierzchłej przeszłości fascynowały mnie tabliczki ostrzegawcze!

Komentarze

fieloryb pisze…
Czy ty myślałaś, żeby wydać swoje dygresje w formie książkowej (kilku blogerów już tak zrobiło)?
martencja pisze…
Wiesz: myśleć to ja sobie mogę. Tak jak mogę też myśleć o wycieczce dookoła świata albo apartamencie w Sea Towers:)

No, ale jakbyś znał akurat jakiegoś charytatywnie nastawionego wydawcę, to bardzo chętnie nawiążę z nim znajomość:)

M.
fieloryb pisze…
Kto nie próbuje ten w kozie nie siedzi :)
martencja pisze…
Kto zachowuje choć odrobinę realizmu, ten nie kopie się bez sensu z koniem;)

A zresztą, mam pilniejsze plany wydawnicze: najpierw to ja przede wszystkim muszę wydać swój doktorat.

M.