Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2009

Megalomania

Oficjalne hasło promocyjne Sztokholmu: Myślę, że mieszkańcy Kopenhagi mieliby na jego temat kilka krytycznych uwag.

Agenci są wszędzie!

Polski sport narodowy, polegający na wyszukiwaniu i ujawnianiu dokumentów świadczących o czyjejś agenturalnej przeszłości i współpracy z wrogimi siłami za czasów zimnej wojny, staje się popularny również w krajach ościennych. W miniony weekend tabloid "Expressen" ujawnił, że jeden z najbardziej poczytnych i opiniotwórczych pisarzy i dziennikarzy Szwecji, Jan Guillou, współpracował z KGB. Sam zainteresowany tłumaczy się, że owszem, spotykał się z radzieckim agentem, ale nie przekazywał mu żadnych informacji, tylko jako młody i naiwny dziennikarz miał nadzieję sam od niego wyciągnąć coś, co by się nadawało na sensacyjny i nagradzany artykuł, a poza tym był w tamtych czasach maoistą, więc ze Związkiem Radzieckim było mu zupełnie nie po drodze. Guillou jest autorem między innymi książki "Zło" , na podstawie której nakręcono nominowany kilka lat temu do Oscara film , a także trylogii historycznej o templariuszu Arnie Magnussonie (proszę nie dać się zmylić tym, że ma

Kolorowo

Globen i jego domek przybrali już zimowe barwy.

Porażająca skuteczność zakazów

Znak wypatrzony na ścianie wąskiej i krętej klatki schodowej wiodącej na szczyt brugijskiej wieży.

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj

...to, według twórców filmu "In Bruges", właściwa kolejność czynności, jakie należy wykonać podczas bytności w mieście Brugia. Polscy dystrybutorzy filmu uznali tę radę za tak ważną, że z hasła promującego film podnieśli ją do rangi jego tytułu. Niestety, gdy z Moją Sista przyjechałyśmy do Brugii, nie dysponowałyśmy żadnym egzemplarzem broni palnej, dlatego też musiałyśmy ograniczyć się do zwiedzania. Ale chociaż w tej kwestii wypełniłyśmy prawie wszystkie punkty programu zalecane w filmie. A więc: popłynęłyśmy na wycieczkę statkiem po kanałach, weszłyśmy na dzwonnicę po krętych i wąskich schodkach , ...zwiedziłyśmy Bazylikę Świętej Krwi ...i wybrałyśmy się na kilka długich spacerów wąskimi uliczkami tego iście bajkowego miasteczka , dzięki czemu mogłyśmy w pełni docenić jego urok . Na koniec zaś zaszłyśmy do księgarni, aby zakupić idealną pamiątkę z tego belgijskiego miasta, mianowicie płytę DVD z filmem "In Bruges". (Muszę przyznać, że

Ręka opatrzności

Bruksela, Atomium

Czekoladowe szaleństwo

Obiecywałam, że opowiem o Belgii. Opowiem, ale głównie za pomocą obrazów. A skoro o Belgii, to nie mogę nie zacząć od tego, co ten kraj ma najlepszego: od czekolady! Sklepów z wystawami tak smakowitymi jak powyższa jest tam mnóstwo. A często prezentują też wyroby w formach bardziej, hmmm, oryginalnych: Osobiście najbardziej mnie kusił "szaszłyk" z truskawek w czekoladzie - do dziś żałuję, że nie spróbowałam! Oprócz tego są też jednak dostępne bardziej wyrafinowane formy podziwiania czekolady, na przykład muzeum jej poświęcone w Brugii. Można tam dowiedzieć się paru ciekawych faktów z historii konsumpcji tego przysmaku, na przykład, że nawet Kościół powinien mieć się przed nim na baczności (zdjęcie można powiększyć klikając w nie): ...a także popodziwiać dzieła sztuki wykonane w czekoladzie. Na koniec mieliśmy też okazję zobaczyć pokaz wyrabiania pralinek zakończony, a jakże, degustacją. A swoją drogą ciekawe, ile zajęłoby mi zdegustowanie takiej oto kostki czekolady:

Scale mobili

W przeciwieństwie do Anglików i w stopniu jeszcze większym niż Szwedzi , Włosi używający schodów ruchomych wyposażeni zostali w cały zestaw wskazówek, zaleceń, ostrzeżeń, nakazów i zakazów: Najwyraźniej też Ministerstwo Głupich Kroków stwierdziło, że florencka hala targowa jest miejscem nie gorszym od sztokholmskiego szpitala i również tam postanowiło zaznaczyć swoją obecność:

Świat się kończy!

Gdy w czwartkowy poranek szłam z walizką na dworzec we Florencji, by opuścić to miasto, oczom moim ukazał się widok, co do którego już dawno straciłam nadzieję, że uda mi się go ujrzeć: pod budynek dworca podjechał tramwaj! Gdy przyjechałam do Florencji po raz pierwszy, wiosną 2006 roku, przywitała mnie ona dokumentnie rozkopanymi ulicami: na placu przed dworcem i w innych częściach miasta zionęła wielka, głęboka dziura. To budowała się Tramvia , linia tramwajowa, która miała zmniejszyć ruch uliczny w centrum miasta. Super pomysł, moim zdaniem - każda inicjatywa, która ma na celu zmniejszenie ilości samochodów, autobusów i spalin w tym zatłoczonym mieście, jest ze wszech miar godna pochwały. Minął rok, potem półtora, mojego mieszkania we Florencji, w czasie którego nauczyłam się paru rzeczy o życiu we Włoszech, między innymi tego, że sprawy kierują się tutaj własną, nieprzeniknioną dla przybysza z zewnątrz, logiką (nazwałam to zasadą NNNW - "Nigdy Nic Nie Wiadomo"), wsz

Dworcowa poezja

Milczę od kilku dni, bo znów wybrałam się w podróż. Właśnie przez Belgię (o której opowiem później) dotarłam znów do Florencji, gdzie naszła mnie refleksja, jak różnią się od siebie dwie części mojego życia w tych dwóch zupełnie odmiennych krajach, na przeciwległych półwyspach Europy. I jak się uzupełniają, mimo że ciągnięcie ze sobą ich obu razem jest dość męczące i często chciałabym się od jednej z nich już uwolnić. A tymczasem, aby umilić Wam, drodzy Czytacze, czas oczekiwania na kolejną dygresję, zamieszczam ten wspaniały przykład ludowej twórczości poetyckiej, na który natknęłam się podczas mojego ostatniego pobytu w tym kraju, na dworcu w Narni: La tua presenza è sempre arrivo e mai partenza. Czyli na nasze: "Twoja obecność to zawsze przyjazd, a nigdy odjazd." Nie da się ukryć, że tłumacz ze mnie marny, bo w tłumaczeniu zgubiłam większość wartości poetyckich tego dzieła. Zwróćcie jednak uwagę na ten piękny dobór słów ( arrivo - partenza , czyli przyjazd - odjazd), dopa

Kanelbullens Dag

Dziś w Szwecji Kanelbullens D ag , Dzień Cynamonowej Bułeczki. Brzmi może trochę głupio, ale to bardzo przyjemne święto: coś jak nasz Tłusty Czwartek, tylko Szwedzi zamiast pączków zajadają się pewnym typowo szwedzkim przysmakiem - kanelbulle, czyli drożdżówką z cynamonem. Wszystkim, którzy ciekawi są smaku tego specjału, a nie mają akurat w pobliżu żadnej szwedzkiej cukierni, proponuję rozwiązanie pod hasłem "Zrób to sam!". Poniżej przytaczam przepis na kanelbullar (w mojej rodzinie nazywane cynamonkami) - wypróbowany niejednokrotnie (i trochę zmodyfikowany) przez niżej podpisaną. O efektach prób zaświadczyć mogą niektórzy Czytacze. Potrzebne będzie: Do ciasta: 2 szklanki mleka 50 g drożdży 0,5 szklanki cukru 0,5 łyżeczki soli 1 kg mąki 1 łyżeczka mielonego kardamonu 125 g masła 1 jajko Do nadzienia: 150 g masła 0,5 szklanki cukru 2 łyżki mielonego cynamonu A więc, drodzy Czytacze, do roboty! Zacznijcie od podgrzania mleka do temperatury około 37 s

Wróg nie istnieje

Z wielu eksponatów zgromadzonych na berlińskiej Wyspie Muzeów, zwiezionych z różnych stron świata "na mocy międzynarodowych umów" (których międzynarodowość, obawiam się, ograniczała się do białych Europejczyków i nie przewidywała pytania o zdanie narodów, których przodkowie owe zabytki wyprodukowali), największe wrażenie zrobiła na mnie droga procesyjna prowadząca do Bramy Isztar . I to nawet nie (tylko) ze względu na swoją monumentalność i wartości artystyczne - ale przede wszystkim ze względu na nazwę: Aj-ibur-sh apu , co podobno znaczy "Wróg nie istnieje". Pycha? Psychologiczne wyparcie? Czy też - ogromna wiara w magiczną moc słów?