Przejdź do głównej zawartości

Miłość i krew. I Paris Hilton

Kilka dni temu na ekrany polskich kin wszedł pierwszy z dwóch filmów na podstawie powieści autorstwa Jana Guillou o Arnie Magnussonie, o których wspominałam jakiś czas temu. No i po prostu nie mogę przemilczeć tego, jaki tytuł polscy dystrybutorzy zdecydowali się nadać temu filmowi: "Templariusze. Miłość i krew". Cóż powiedzieć: drrramat. Dla porównania, w oryginale film ten nazywał się "Arn - Tempelriddaren" (Arn - Templariusz), a powieści, na podstawie których go nakręcono "Vägen till Jerusalem" (Droga do Jerozolimy) i "Tempelriddaren" (Templariusz); polskie tłumaczenia książek też idą raczej w tym kierunku, rezygnując z drrramatu na rzecz wierności oryginałowi. Druga część filmu i zarazem trzecia powieść cyklu nosi tytuł "Riket vid vägens slut" (Królestwo na końcu drogi) - już widzę to tłumaczenie na coś w rodzaju: "Templariusze - ostatnie starcie" czy też "Templariusze - zagłada".

Nawiasem mówiąc, mimo że film nie jest zły, to jednak bardziej polecam książki. Choć nie tak łatwo przez nie przebrnąć, bo narrację mają gęstą, a wydarzenia nie spieszą się za bardzo z toczeniem.* I jeszcze lojalnie ostrzegam, że - wbrew tytułowi - zarówno książki, jak i filmy, są bardziej o średniowiecznej Szwecji niż o wyprawach krzyżowych. Co dla mnie osobiście jest ich zaletą, ale co kto lubi.

Kontynuując tę dygresję na zasadzie luźnych skojarzeń: w filmie gra między innymi niejaki Michael Nyqvist, który nie tak dawno gościł na polskich ekranach w jednej z głównych ról w filmie "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet".** Przy okazji tego filmu - jak za prawie każdym razem, gdy grają u nas coś z Północy - można było wyczytać tu i ówdzie pełne zachwytu opinie, że to takie ciekawe i życiowe, iż bohaterowie tych filmów wyglądają bardzo przyziemnie, a nie są tacy wymuskani, jak bohaterowie filmów amerykańskich. Zawsze jak czytam coś takiego, chce mi się śmiać - ktoś, kto wypisuje takie rzeczy, z pewnością nigdy nie był w Sztokholmie. Gdyby był, to by wiedział, że te zmęczone życiem twarze są co najmniej równie odległe od tamtejszej rzeczywistości, co wymuskane twarze hollywoodzkich aktorów od rzeczywistości amerykańskiej - choć odchył następuje tu w drugą stronę. Co już samo w sobie jest ciekawostką wartą jakiejś głębszej socjologicznej analizy.

Aby to zilustrować, posłużę się przykładem. Znajomy Amerykanin, mieszkający w Sztokholmie, stwierdził kiedyś, że przeprowadzka tutaj wpłynęła bardzo negatywnie na jego samoocenę: otóż dopóki mieszkał w Stanach, czasami, w przypływie dobrego humoru i akceptacji swojej osoby, zdarzyło mu się pomyśleć o sobie, że jest całkiem przystojny. Jak się przeprowadził do Szwecji, po takich myślach nie pozostał nawet ślad: "Tu nawet bezdomni są ode mnie przystojniejsi!" - skomentował z żalem. Sztokholm jest bowiem, jak chyba mało które miejsce na Ziemi, pełen ludzi "zrobionych", zadbanych do ostatniego szczegółu, ubranych, uczesanych i umalowanych według ostatnich mód i trendów. W porównaniu ze sztokholmczykami każdy zaczyna się czuć szarą myszą.

W lansie szczególnie celuje dzielnica Östermalm. Aby dostać się tam do klubu czy baru często trzeba nie tylko odstać swoje w kolejce i zapłacić niemałą sumę za wstęp, ale także przejść na wejściu przez ostrą selekcję pod kątem zaopatrzenia w odzież i obuwie z najnowszych kolekcji znanych projektantów. Pewien irlandzki komik zamieszkały w szwedzkiej stolicy podsumował to kiedyś tak: gdy któregoś wieczora znajdziesz się gdzieś w Sztokholmie i - na skutek, na przykład, długiego i intensywnego imprezowania - nie będziesz pewien, w której części miasta się aktualnie znajdujesz, spójrz na ludzi dookoła. Jeżeli wszystkie kobiety wyglądają jak Paris Hilton, znaczy to, że jesteś na Södermalm. Jeżeli wszyscy mężczyźni wyglądają jak Paris Hilton - to z pewnością Östermalm.

* Dodam jeszcze gwoli ścisłości, że nie mam pojęcia, jak się sprawił polski tłumacz, bo nie zaglądałam do polskich wersji, tylko wiem, że są.

** W kinematografii szwedzkiej, podobnie jak polskiej, wciąż powtarzają się ci sami aktorzy, tylko w różnych konfiguracjach. Gdy na czwartym roku studiów oglądaliśmy regularnie dokonania owej kinematografii na zajęciach ze szwedzkiego, zaczynając każdy seans mogliśmy tylko zgadywać, komu tym razem przypadnie rola czyjego męża, brata, córki, siostry, kochanki, ojca, szefa, sąsiada... A wspomniany tu pan Nyqvist pojawiał się co najmniej w połowie tych filmów.

Komentarze

pixie_dust pisze…
dzien dobry. trafilam tutaj sladami lotty. z zaciekawieniem i z pewna doza zazdrosci czytam, bo sadze ze moglabym polubic mieszkanie w Szwecji... ale narazie nie moge sie zdecydowac.

pisze bo mam prosbe - chcialabym wykorzystac pewne porowanie uzyte tutaj przez ciebie w jednym z poprzednich wpisow porownujacych zycie w Stanach do zycia w Szwecji. oczywiscie powolalabym sie na ciebie i moze to powodowac wieksza ilosc czytelnikow przez jakis czas? czy moge?
martencja pisze…
Witam w moich blogowych progach:) Z mieszkaniem w Szwecji jest jak w wielu innych krajach: niektóre rzeczy drażnią, inne są fajne i później ich brakuje, jak się człowiek znajdzie poza Szwecją. Na pewno jest to bardzo wygodne miejsce do życia:)

Proszę bardzo, wykorzystuj:) Tym bardziej, że - o ile dobrze kojarzę to, co chcesz wykorzystać - to i tak nie moja teoria, tylko wyczytana w książce:)

M.
A czy są w Sztokholmie miejsca, gdzie wszyscy bez względu na płeć wyglądają jak Paris Hilton? Tak z ciekawości pytam, bo trochę mnie ta notka przeraziła...
amelia007 pisze…
oglądalam ostatnio "Arn - Tempelriddaren" i bardzo mi sie ten film podobal. zarowno jesli chodzi o fabulę jak i o zdjęcia. polski tytul faktycznie bardzo interesujacy, ale i tak mu daleko do "wirujący seks":)
martencja pisze…
No bo "Wirujący seks" ciężko przebić!

Jednak powtórzę jeszcze raz: bardziej polecam książki. Jest w nich dużo więcej, filmy są ogromnym skrótem. I mimo że autor tam sporo w faktach historycznych i biograficznych różnych postaci ze szwedzkiego średniowiecza namieszał, to jednak sporo się o dawnej Skandynawii można dowiedzieć. No i sama historia - choć, jak pisałam, czasem toczy się troszkę wolno, to zupełnie nie przeszkadza. Mi przynajmniej nie przeszkadzało. Ponieważ akcja całej serii (wliczając w to sequel, czwarty tom) dzieje się na przestrzeni przeszło wieku, wyłania się taki trochę nostalgiczny obraz odchodzenia pewnej epoki i rodzenia się nowej. Początku Szwecji jako (europejskiego) państwa. Nawet historia miłosna mnie poruszyła, a to jest osiągnięcie, bo jestem osobą całkowicie pozbawioną romantyzmu i historie miłosne mnie zwykle śmiertelnie nudzą. Równie wielkim osiągnięciem autora było stworzenie głównego bohatera, który jest niemal całkowicie pozbawiony wad, a mimo to nie jest irytujący (przynajmniej dla mnie nie był). Tylko ułamek z tego wszystkiego zmieścił się w filmie. Choć tam za to są ładne zdjęcia i widoki:)

@Filip: no nie wiem, może gdzieś w połowie drogi między Södermalm a Östermalm?;)

M.