Przejdź do głównej zawartości

13 grudnia, część 2

Na moich studiach istniała tradycja, zgodnie z którą studenci pierwszego roku byli zawsze odpowiedzialni za przygotowanie obchodów dnia Świętej Łucji.

Zaczynało się od wypieku pepparkakor - szwedzkich pierniczków - i wyrobu dekoracji w domu pastora w Szwedzkim Kościele Marynarza w Gdyni. Następnie uczyło się mniej lub bardziej na pamięć szwedzkich kolęd (częściej jednak pisało ściągi na podkładkach pod świece), wypożyczało stroje od pastora i wybierało Łucję spośród studentek (biedaczka - korona była strasznie ciężka, a poza tym co chwila musieliśmy jej wyczesywać z włosów wosk, który kapał ze świec - niełatwe zadanie. Mimo to nie miała wcale ochoty zrzec się zaszczytu i dzielnie szła na czele pochodu!). A następnie ruszało się w tournée! Najpierw po wydziale - studenci innych kierunków, jeszcze mniej niż nobliści zorientowani w szwedzkich zwyczajach, byli niezwykle zdziwieni, gdy grupa dziwnie ubranych ludzi wpadała nagle na zajęcia, śpiewając w jakimś egzotycznym języku. Następnie do Kościoła Szwedzkiego, gdzie w ten dzień zbierali się mieszkający w regionie Szwedzi; czasem też do szwedzkiego konsulatu.

Nasz rok okazał się też na tyle chytry, że przyjęliśmy zaproszenie od operatora promów do Szwecji, żeby wystąpić przy okazji uroczystego obiadu na pokładzie ich promu, w zamian za możliwość poczęstowania się później tym obiadem. Ze względu na niskie sufity i czujniki przeciwpożarowe nie pozwolono nam jednak nawet zapalić świec. Wtedy to odczuliśmy na własnej skórze, jak nieprzyjemnym doświadczeniem jest śpiewanie czy granie "do kotleta" i wszyscy stwierdziliśmy, że całe przedsięwzięcie było pomyłką. A lektorki nas ostrzegały...!

Gdy byłam na drugim roku, zaproszono nas też do Domu Kultury w Ełku. Mieli oni wówczas taki zwyczaj, że dwa razy w roku organizowali dni poświęcone jakiemuś krajowi - wtedy w grudniu padło akurat na Szwecję, więc nas zaproszono, żebyśmy zaprezentowali zwyczaje kraju. Zaśpiewaliśmy w domu dziecka, w szpitalu i gdzieś jeszcze (ech, pamięć już nie ta!), a na koniec na scenie samego Domu Kultury, za kulisami której mieliśmy okazję podziwiać pamiątki pozostawione przez sławy, występujące tam przed nami, na przykład Kabaret Potem. Na widowni obecnych było paru Szwedów, którzy przyłączyli się do naszego śpiewania.

A wszystko to robiliśmy bez jakiegokolwiek przygotowania wokalnego, z wyjątkiem może paru ćwiczeń, do których zmusiła nas raz pani w domu pastora. Nasi biedni słuchacze musieli być niezwykle straumatyzowani.


Czego nie powiem o słuchaczach (do których i ja się zaliczam) występu z powyższego zdjęcia, w ostatnią niedzielę w jednym ze sztokholmskich klubów - chór brzmiał jak najbardziej profesjonalnie. Co, jak podpatrzyłam, nie znaczy, że i jego członkowie nie uciekali się do pisania ściąg na podkładkach pod świece...

Komentarze

fieloryb pisze…
Jak wyglądały pamiątki po "Potemach"?
martencja pisze…
Nic szczególnie ciekawego - tylko plakaty z programu, który grali.

M.
Kolleander pisze…
Takie świece na głowie to chyba trochę niebezpieczne Oo

A przypadła Ci kiedyś na studiach rola św. Łucji Marto? Bo Twoje refleksje na temat bycia nią są zastanawiająco wnikliwe;)

Co do ściąg - trochę mojego autotematyzmu. Bo przypomniało mi się, do jakich metod się uciekało na języku niemieckim zaraz przez świętami, kiedy na ocenę musiało się zaśpiewać kolędę w tymże niezbyt pasującym do kolęd języku;| Doniosłą rolę spełniała moja i koleżanki ławka, jako że stała zaraz przy nauczycielu, a trza było przy śpiewaniu podejść do tablicy;)
martencja pisze…
No jak to mało pasującym?:)

Nie, broniłam się przed rolą Łucji rękami i nogami. Nawet nie ze względu na ciężar korony (a wiem, że była ciężka, bo raz przymierzyłam) i wosk we włosach, ale przede wszystkim ze względu na konieczność chodzenia na czele pochodu.

A w ogóle, z okazji przyjechania na Święta do domu, udało mi się wygrzebać z archiwum zdjęcie z naszych obchodów w Kościele Szwedzkim:) Ale nie zdradzę, która to ja:)

M.
Kolleander pisze…
Chyba wiem która to Ty:D

Zalinkowałaś jedną z kolęd, których się musiałam uczyć na pamięć - kilka zwrotek! (Widziałaś kiedyś stado śpiewających kóz? Ja też nie, ale słyszałam - na niemieckim w liceum. W każdym razie nie brzmieliśmy jak ten chór z youtube.) W sumie nie jest taka zła ta kolęda, ale jak sobie przypomnę, jak ja się nie lubiłam uczyć na pamięć czegokolwiek!