Jezioro, niedaleko którego mieszkam, było zamarznięte przez całą zimę. Często przyglądałam mu się w drodze do pracy, gdy mój autobus przejeżdżał nad nim, a słońce odbijało się w białej tafli, napełniając światłem cały świat dookoła - tak, że wkrótce od wyglądania przez okna autobusu zaczynały mnie boleć oczy (co mnie jednak bynajmniej nie powstrzymywało przed dalszym wyglądaniem:)). Rankami często widać było na nim łyżwiarzy, ślady płóz i kół.
Jakiś miesiąc temu wybrałam się na spacer nad Magelungen - lód powoli, powoli puszczał. Zaczynając od brzegów, od przęseł mostów, stawał się coraz cieńszy; po jego koronkowych, lekko leżących na powierzchni wody krawędziach, spacerowały kaczki. I nie był już biały, ale szary.
Kiedyś przejeżdżałam nad jeziorem pochmurnym popołudniem; niebo odbijało się w nim, ale przyciemnione: lód miał ciemny, grafitowo-szary kolor. A ja, z fascynacją mieszczucha wypuszczonego w okoliczności przyrody, ciągle wypatrywałam nowych zmian form i kolorów...
Komentarze
W takim razie ktoś niebawem ze zdumieniem przeczyta, że w moim mniemaniu jest mieszczuchem-impresjonistą:)
A akwarele - no cóż, na razie zakupiłam farby:)
M.
M.
Chyba, że skał jest brak. Wtedy od razu przechodzę do reszty :D
M.