Nie, nie chodzi mi tu bynajmniej o jakiś artystyczny brytyjski remake znanego bollywoodzkiego przeboju. Chodzi mi natomiast o artystyczną brytyjską adaptację szwedzkich kryminałów. Dokładniej - o trzyodcinkowy serial pt. "Wallander" z Kennethem w roli tytułowej.*
Kurt Wallander to postać wymyślona i opisana w serii powieści (z których spora część została przetłumaczona na polski) przez Henninga Mankella. Bohater jest inspektorem policji w Ystad - steranym, zmagającym się z własnymi demonami, ze skopanym życiem osobistym i moralno-egzystencjalnymi wątpliwościami wywołanym pracą, w której ma do czynienia z najciemniejszymi stronami ludzkiej natury (i nie chodzi mi tu bynajmniej o to, że zajmuje się ściganiem ludzi łamiących zakaz stawania na żółtym pasku na schodach ruchomych). Żyje w mrocznym (metaforycznie, choć czasem też dosłownie) miejscu, gdzie każdy ma jakiegoś trupa w szafie i ogółem aż strach wyjść na ulicę (nie wiem, może w Skanii tak rzeczywiście jest - nigdy tam nie byłam). Innymi słowy - the usual stuff.
Powieści Mankella doczekały się już w Szwecji kilku ekranizacji, zarówno kinowych, jak i telewizyjnych. Brytyjczycy jednak najwyraźniej uznali, że to nie wystarczy. Że zrobią swoją własną wersję. Która będzie, owszem, dziać się w Szwecji, w której będą jeździć szwedzkie radiowozy i powiewać szwedzkie flagi, a gadające głowy w telewizji dyskutować będą o zabójstwie Olofa Palmego, ale, wprowadzając lekko schizofreniczną atmosferę, wszyscy będą mówić po angielsku. A Kenneth, wymachując policyjną legitymacją z herbem z trzema koronami, wydawać będzie z siebie dziwne dźwięki brzmiące mniej więcej jak: "Łolander, Isztad polis!" Filologiczna część mojej natury zawyła w tym momencie z bólu... Ja wiem, że Anglosasi i języki obce, a już szczególnie ich wymowa, to nie jest zwykle dobrana para, ale można było zrobić choć minimalny wysiłek. Z drugiej strony, może to i lepiej, że wszyscy mówią po angielsku, zważywszy na to, że rzecz dzieje się w Skanii, a ze zrozumieniem tamtejszego akcentu problemy mają nawet rodowici Szwedzi, nie mówiąc już o takich obcokrajowcach, jak ja.
Nigdy jakoś nie przepadałam za twórczością Mankella, tutaj też zresztą same zagadki kryminalne są raczej mało porywające, a rodzinno-społeczne tło, jak opisałam dwa akapity wyżej, niezbyt oryginalne. Ale za to są tu artystyczne kadry (niektóre bardzo piękne), niepokojąca muzyka, a postaci porozumiewają się głównie za pomocą powłóczystych, znaczących spojrzeń i wygłaszają cyniczne teksty w rodzaju: "You want to make a difference? Join the fire brigade." Słowem, jest Atmosfera przez wielkie A. No i jest Kenneth, którego naprawdę bardzo przyjemnie się tu ogląda. Ogółem - mimo wszystko jestem na plus.
O, proszę, jakie to głębokie. Why indeed...
* Jeżeli ktoś nie wie - ale doprawdy, jak można nie wiedzieć! - wyjaśniam, że kiedy piszę "Kenneth" mam na myśli Kennetha Branagha. Oczywiście;]
Kurt Wallander to postać wymyślona i opisana w serii powieści (z których spora część została przetłumaczona na polski) przez Henninga Mankella. Bohater jest inspektorem policji w Ystad - steranym, zmagającym się z własnymi demonami, ze skopanym życiem osobistym i moralno-egzystencjalnymi wątpliwościami wywołanym pracą, w której ma do czynienia z najciemniejszymi stronami ludzkiej natury (i nie chodzi mi tu bynajmniej o to, że zajmuje się ściganiem ludzi łamiących zakaz stawania na żółtym pasku na schodach ruchomych). Żyje w mrocznym (metaforycznie, choć czasem też dosłownie) miejscu, gdzie każdy ma jakiegoś trupa w szafie i ogółem aż strach wyjść na ulicę (nie wiem, może w Skanii tak rzeczywiście jest - nigdy tam nie byłam). Innymi słowy - the usual stuff.
Powieści Mankella doczekały się już w Szwecji kilku ekranizacji, zarówno kinowych, jak i telewizyjnych. Brytyjczycy jednak najwyraźniej uznali, że to nie wystarczy. Że zrobią swoją własną wersję. Która będzie, owszem, dziać się w Szwecji, w której będą jeździć szwedzkie radiowozy i powiewać szwedzkie flagi, a gadające głowy w telewizji dyskutować będą o zabójstwie Olofa Palmego, ale, wprowadzając lekko schizofreniczną atmosferę, wszyscy będą mówić po angielsku. A Kenneth, wymachując policyjną legitymacją z herbem z trzema koronami, wydawać będzie z siebie dziwne dźwięki brzmiące mniej więcej jak: "Łolander, Isztad polis!" Filologiczna część mojej natury zawyła w tym momencie z bólu... Ja wiem, że Anglosasi i języki obce, a już szczególnie ich wymowa, to nie jest zwykle dobrana para, ale można było zrobić choć minimalny wysiłek. Z drugiej strony, może to i lepiej, że wszyscy mówią po angielsku, zważywszy na to, że rzecz dzieje się w Skanii, a ze zrozumieniem tamtejszego akcentu problemy mają nawet rodowici Szwedzi, nie mówiąc już o takich obcokrajowcach, jak ja.
Nigdy jakoś nie przepadałam za twórczością Mankella, tutaj też zresztą same zagadki kryminalne są raczej mało porywające, a rodzinno-społeczne tło, jak opisałam dwa akapity wyżej, niezbyt oryginalne. Ale za to są tu artystyczne kadry (niektóre bardzo piękne), niepokojąca muzyka, a postaci porozumiewają się głównie za pomocą powłóczystych, znaczących spojrzeń i wygłaszają cyniczne teksty w rodzaju: "You want to make a difference? Join the fire brigade." Słowem, jest Atmosfera przez wielkie A. No i jest Kenneth, którego naprawdę bardzo przyjemnie się tu ogląda. Ogółem - mimo wszystko jestem na plus.
O, proszę, jakie to głębokie. Why indeed...
* Jeżeli ktoś nie wie - ale doprawdy, jak można nie wiedzieć! - wyjaśniam, że kiedy piszę "Kenneth" mam na myśli Kennetha Branagha. Oczywiście;]
Komentarze
Co do ekranizacji widziałam tylko szwedzką, tę z lat 2005/06, i to też tylko niektóre odcinki. Prezentowała się bardzo nierówno, niektóre części były bardzo słabe (przy czym najlepszy był chyba Mastermind), ale równie często zdarzały się bardzo piękne, malarskie kadry + muzyka bardzo w moim guście. No i mówili po szwedzku.
Nie mam zielonego pojęcia jak oglądałoby mi się Wallandera mówiącego po angielsku...
Trudno mi powiedzieć, czy tutejsza krytyka rzeczywiście jest tak entuzjastyczna dla Mankella, bo dawno już nic nie wydał, więc nie miał okazji pojawić się w mediach. Ale po licznych ekranizacjach wnioskuję, że pewnie tak. Ostatnia ekranizacja była na ekranach kin w tym roku, a wyglądała tak: http://www.youtube.com/watch?v=2hgW4YJ23AI
Oglądanie tego po angielsku jest, jak pisałam, dość schizofreniczne, tym bardziej, że krajobrazy, architektura, rejestracje samochodów, policyjne mundury, radiowozy, ambulanse, furgonetki pocztowe itp. itd. są mi tak znane z codziennego życia:) Postaci nawet piszą po szwedzku! A język wyświetlacza komórki Wallandera zmienia się ze szwedzkiego na angielski i odwrotnie dosłownie z ujęcia na ujęcie.
I jeszcze zupełnie przypadkowo wyczytałam wczoraj w gazecie, że BBC planuje kolejne sześć filmów (to chyba lepsze słowo niż odcinek, bo trwają po półtorej godziny i każdy jest oddzielną, zamkniętą historią) z serii. Mniam:)
M.
Rzeczywiście - zalatuje schizofrenią. Lepiej się nie narażać przed samą sesją :D
A co do serialu, może niekoniecznie w czasie sesji - ale w ogóle sięgnąć warto. Zresztą, może dla kogoś, kto nie jest obeznany ze szwedzkimi realiami, nie będzie to aż tak schizofreniczne doświadczenie...
M.
Teraz, bo zobaczeniu obrazka sobie uświadomiłam, że mniej więcej tak sobie wyobrażałam Wallandera (tylko że ta fryzura:/ domyślam się, że to miały być "włosy w nieładzie charakterystyczne dla przepracowanego policjanta"? za dużo żelu i puszystości w takim razie). Bez względu na włosy - postaram się obejrzeć!
Stąd fotos. Mi się z kolei skojarzyło z indyjskim filmem "Żona dla zuchwałych": http://www.youtube.com/watch?v=vCTW2GfcepQ
"Za dużo żelu i puszystości...?" Proszę mi tu uważać, co koleżanka o Kennecie wypisuje, tak:P?
M.
Hmm...
Co do "Żony dla zuchwałych" - toż to zupełnie jak w "Melodramacie" Potemów. "biegli i ku sobie i ku słońcu, i w butach i na boso".
Filip ~(logika^żel). Podejrzewam, że są różne żele, ale się nie znam:/
Ja myślę, że sceny romantyczne w Bollywoodzie to w ogóle jest temat w sam raz dla kabaretów. Ale, z drugiej strony, nie podejrzewam, żeby Potemy oglądały akurat "Żonę dla zuchwałych" pisząc swoje skecze, a jednak skądś inspirację czerpali - z czego wniosek, że takie sceny nie tylko w Indiach kręcą:)
M.
Pozdrawiam
Taclem
Najbardziej jednak spodobal mi sie znaleziony na Waszej stronie link;)
M.
Ale do rzeczy! Z rok czy dwa lata temu wypowiadający się wyżej Filip pokazał mi pierwszy odcinek serialu będącego przedmiotem niniejszego posta. Nie pamiętam swoich wrażeń. Dopiero teraz sięgnęłam po dalsze odcinki i zapragnęłam się wypowiedzieć. Poniżej się wypowiadam.
Otóż serial mi się ogólnie podoba i widać, że Angole się starają jak mogą ukazać tą północną melancholię. Kenneth w roli Wallandera - strzał w dziesiątkę: niezbyt piękny, niechlujny, pognieciony w każdy możliwy sposób, wyciera się nawet z potu w zasłonę (trochę się boję kolejnych części, bo w którymś tomie się załatwiał do śmietnika). Nie śledziłam nigdy kariery Kennetha, ale tu moim zdaniem gra naprawdę świetnie. Całkiem przemyślany scenariusz - postaci, zresztą wspomniałaś, wypowiadają się zazwyczaj w sposób dość "zwięzły", jak przystało na Szwedów (I... erm... I would... um... eee... hmm. Yes. My name is Kurt, hello... I mean, er... Hi.) Ponoć Szwedzi nie są rozmowni, na szczęście słyszeli o tym również twórcy serialu. Te depresyjne pola pozłacane rzepakiem i posrebrzane jakimś innym żytem/prosem/sorgiem! (względnie suchą trawą)! Chyba każdy odcinek się zaczyna czymś melancholijnie falującym, a dwie trzecie serialu stanowią widoki na szaroburożółte masy przecięte drogą (jedzie nią przeważnie samotny samochód). To muzyczne plumkanie (ładne)! Zoomy na twarz Wallandera, który patrzy na zdechłe muchy (bardzo depresyjny efekt)! Zgadzam się, że zdjęcia są bardzo ładne kolorystycznie i kompozycyjnie. Co prawda widzę gdzieniegdzie objawy zbyt zaawansowanej postprodukcji (bardzo ostatnio modne rozmycia przebiegające w dość osobliwy sposób), no ale na szczęście przeważnie zachowano umiar. Najważniejsze, że da się odczuć przyciężkawy klimat, tzn. tułająca się po scenografii śmierć - pomijając w/w muchy i zbyt oczywiste jako przykład liczne ofiary morderstw - Wallander a to z niewyspania cudem unika wypadku samochodowego, a to potyka się o dywan, a to prawie spada z dachu, itd. Wiem, że sytuacje ryzykowne są dość charakterystyczne dla kryminałów, ale w przypadku tego serialu odczuwa się wszystko bardziej w sposób egzystencjalny niż przygodowo-rozrywkowy (zapewne za sprawą wymienionych przeze mnie wyżej zabiegów). Naprawdę bardzo przyzwoita ekranizacja. Dla mnie jest odskocznią od różnych SCI z szalonym montażem (lubię je, ale jak długo można patrzeć na teledyskowo pocięte badania laboratoryjne?...).
Co do Kennetha i "Walkirii" - zastanawia mnie fakt, czy tam też grał tytułową rolę?:P
Cieszę się, że podobał Ci się serial (oraz Kenneth:)). Muszę powiedzieć, że właśnie te artystyczne, wręcz miejscami manieryczne, aspekty, sprawiają, że ta ekranizacja przemawia do mnie bardziej, niż te kręcone przez Szwedów. Bo Szwedzi koncentrują się po prostu na fabule, a ta, szczerze mówiąc, nieszczególnie mnie tu obchodzi:P Brutalne, ale prawdziwe.
Muszę też przyznać, że w drugiej serii ciapowatość Wallandera trochę mnie już zniecierpliwiła. Wygląda to trochę tak, jakby rozwiązywał kryminalne zagadki nie DZIĘKI swoim jakimś specjalnym intelektualnym czy innym przymiotom, ale wręcz jakimś cudem mu się to udawało POMIMO nieudolności. Jeszcze trochę i zrobi się z tego autoparodia...
@"Co do Kennetha i "Walkirii" - zastanawia mnie fakt, czy tam też grał tytułową rolę?:P"
Buahahhaa... Może powinien...?
M.