Moja Sista się wczoraj rozchorowała. A że była niedziela, udałyśmy się na izbę przyjęć szpitala. Tam, po pobraniu opłaty za wizytę wysokości 300 koron i wstępnym opukaniu przez pielęgniarkę, umieszczono nas w poczekalni.
Najciekawszym wydarzeniem pierwszej godziny naszego pobytu w poczekalni było wyjście z gabinetu dwóch policjantów, prowadzących skutego kajdankami mężczyznę. Razem z towarzyszącą im pielęgniarką zniknęli gdzieś w głębi szpitala.
Punkt przełomowy naszego pobytu w poczekalni nastąpił jednak w drugiej godzinie, kiedy to nagle zajęto się pierwszym pacjentem!
Pod koniec trzeciej godziny, kiedy właśnie zaczynałam się wciągać w emitowane na poczekalnianym telewizorze reality show "Ratunku! Jestem w japońskim programie telewizyjnym!", nieoczekiwanie ktoś zdecydował się zająć Moją Sista. A właściwie lekarz otworzył wielką księgę z listą leków, z której wybrał trzy, które według jego mniemania najbardziej odpowiadały jej dolegliwościom.
Część czwartej godziny spędziłyśmy w szpitalnej aptece, czekając aż elektroniczna recepta dotrze z komputera lekarza na komputer pani aptekarki (nie ufają pacjentom na tyle, żeby dać im receptę do ręki). Potem nie pozostało nam już nic innego, jak wrócić do domu w poczuciu produktywnie spędzonego dnia!
Najciekawszym wydarzeniem pierwszej godziny naszego pobytu w poczekalni było wyjście z gabinetu dwóch policjantów, prowadzących skutego kajdankami mężczyznę. Razem z towarzyszącą im pielęgniarką zniknęli gdzieś w głębi szpitala.
Punkt przełomowy naszego pobytu w poczekalni nastąpił jednak w drugiej godzinie, kiedy to nagle zajęto się pierwszym pacjentem!
Pod koniec trzeciej godziny, kiedy właśnie zaczynałam się wciągać w emitowane na poczekalnianym telewizorze reality show "Ratunku! Jestem w japońskim programie telewizyjnym!", nieoczekiwanie ktoś zdecydował się zająć Moją Sista. A właściwie lekarz otworzył wielką księgę z listą leków, z której wybrał trzy, które według jego mniemania najbardziej odpowiadały jej dolegliwościom.
Część czwartej godziny spędziłyśmy w szpitalnej aptece, czekając aż elektroniczna recepta dotrze z komputera lekarza na komputer pani aptekarki (nie ufają pacjentom na tyle, żeby dać im receptę do ręki). Potem nie pozostało nam już nic innego, jak wrócić do domu w poczuciu produktywnie spędzonego dnia!
Komentarze
M.
A tak swoją drogą, naprawdę istnieje coś takiego jak reality show "Ratunku! Jestem w japońskim programie telewizyjnym!" ...?
Co do porównania do Polski - cała różnica, według mnie zasadnicza, polega na tym, że Polska nie ma pretensji do bycia zachodnim, opiekuńczym państwem dobrobytu.
Zresztą, żeby być sprawiedliwym, dodam, że mam też pozytywne doświadczenia ze szwedzką służbą zdrowia - np. jak kiedyś poszłam do przychodni, bo mnie kłuło w klatce piersiowej, od razu zrobili mi EKG. Ale z drugiej strony przy każdej wizycie muszę się wykłócać o niepełnopłatne stawki, a wszystko dlatego, bo nie mam normalnego numeru identyfikacyjnego (coś jak nasz PESEL) - bez tego numeru po prostu się tu nie istnieje. Dwa dni się namyślałam, czy pójść do szpitala z pękniętą kością, jak mi zaśpiewali sumą 2000 koron...
A program "Ratunku, jestem w japońskim programie telewizyjnym" istnieje w rzeczywistości: http://www.tv4.se/1.925198/2009/04/03/hjalp_jag_ar_med_i_en_japansk_tv_show
Sama bym takiego absurdu nie wymyśliła;] Wymyślili go natomiast (tu ukłon w stronę Lotty;]) Amerykanie, bo podobno japońskie programy telewizyjne są najbardziej odjechane, więc doszli do wniosku, że wysłanie paru swoich celebrytów, żeby wzięli udział w takim programie, będzie wspaniałą rozrywką. Podobno format sprzedano już jakiejś polskiej telewizji, a więc - beware!
M.