W piątek rano Moja Sista zbiera się do pracy. Pracuje w bardzo małej firmie, składającej się z zaledwie kilku osób (z czego większość to szefowie). A wygląda na to, że dziś będzie ich w biurze jeszcze mniej, bo pogoda jest ładna, więc kilku szefów wybrało się na wodę, żeglować i łowić raki, bo właśnie zaczął się na nie sezon. Przed wyjściem Moja Sista dostaje właśnie wiadomość od jednego z szefów, że rano popracuje w domu, a po południu idzie na żaglówkę, więc nie należy się go spodziewać dziś w biurze. Chwilę potem nadchodzi wiadomość od współpracownika, który stwierdził, że wobec tego też popracuje w domu. Wygląda więc na to, że w biurze pojawi się jedynie Moja Sista i ewentualnie jeden z jej szefów, który jest dziedzicem wielkiej amerykańskiej fortuny, w związku z czym prawdopodobnie nigdy w życiu nie musiał robić niczego, na co nie miał ochoty i w "pracy" zwykle zajmuje się kupowaniem gadżetów, rozpraszaniem współpracowników oraz wyciąganiem ich na lunche w drogich restauracjach w odległych dzielnicach Sztokholmu w godzinach pracy (na szczęście przynajmniej zwykle za nie płaci).
Firma Mojej Sista nie jest może typowa dla Szwecji (głównie ze względu na swoje miniaturowe rozmiary i obecność milionera-lekkoducha), ale tamtejsze podejście do pracy i jej pilności - owszem. Było to dla mnie pewnym szokiem, gdy pierwszy raz przybyłam na dłużej do tego kraju. Spodziewałam się raczej kogoś podobnego do Niemców: pilnie i precyzyjnie pracujących w ściśle określonych godzinach, niemarnujących czasu i nieudających się na urlopy z byle powodu. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pierwszym sygnałem, że trzeba będzie zrewidować wyobrażenie, było stwierdzenie pewnego znajomego Włocha (! Z Mediolanu, ale jednak!), że w życiu nie spotkał ludzi tak bardzo obijających się w pracy, jak Szwedzi. A na mojej uczelni, na przykład, chyba nigdy nie zdarzył się taki dzień, żeby wszyscy byli w swoich biurach: zwykle na jakiejś połowie z nich widniało ogłoszenie "Pracuję w domu", "W razie potrzeby dzwonić na numer ...", albo "Jestem na urlopie do ..." (nie liczę obwieszczeń "Jestem w bibliotece", bo to w zasadzie była praca), a niektórzy w ogóle nie zaprzątali sobie głów zostawianiem notatek. Natomiast w piątki po 12 i ze świecą nie znalazłoby się żywej szwedzkiej duszy w całym budynku (chyba że w kafeterii). No i jest też uświęcona tradycja tak zwanej fika, czyli przerwy na kawę (w której konsumpcji Szwedzi są drudzy na świecie, zaraz po Finach - osobliwe przywiązanie, zważywszy jak ohydna jest szwedzka kawa) z ciachem*. A w lipcu nic się w Szwecji nie da załatwić, bo na cały miesiąc wszyscy wyjeżdżają na wakacje, biura i miasta pustoszeją, nikt nie odpowiada na maile, a komunikacja jeździ według letniego rozkładu.
Znajoma Polka, siedząca w Sztokholmie na post-doku, zwierzała mi się kiedyś, jak to wpadała w depresję nad własną bezproduktywnością, bo opublikowała zaledwie kilka artykułów, tymczasem gdy poszła na konsultacje ze swoją profesorką, usłyszała serię pochwał swojej pracowitości, ponieważ w ogóle coś opublikowała. A Moja Sista obroniła swoją magisterkę dobre kilka-kilkanaście miesięcy przed resztą roku, chociaż jako jedna z nielicznych jednocześnie ze studiami pracowała.
Ech, za dobrze im po prostu w tym państwie opiekuńczym, z powszechnym dobrobytem, rozbudowaną siatką socjalnego bezpieczeństwa i małą konkurencją. Najzabawniejsze jest jednak to, co Szwedzi myślą o Norwegach. A myślą mianowicie, że Norwegowie się strasznie obijają i są leniwi.
* Patrz - nowy katalog Ikei, str. 302:)
Komentarze
Zastanawia mnie tylko, kto wyrabia całe to ich PKB? Imigrantów chyba na to nie wystarczy...?
M.
M.
To oczywiście ma szanse działać tylko wtedy, jeśli się nie nadużywa opiekuńczości państwa.
M.
M.