Przejdź do głównej zawartości

O mapach, stereotypach i konstruktach


Wydawałoby się, że zimna wojna już dawno się skończyła. A jednak rozmawiając ze Szwedami albo czytając szwedzkie gazety można odnieść wrażenie, że żelazna kurtyna ma się bardzo dobrze. A nawet zaglądając na strony różnych instytucji, jak widać na załączonym obrazku, znalezionym przez Moją Sista na stronie banku SEB. Widać na nim jakiś monstrualny twór, rozciągający się od Odry aż po Pacyfik, nazwany Europą Wschodnią (spodziewaliście się, drodzy Czytacze, że Europa leży nad Oceanem Spokojnym?). Oczywiście każdy, kto ma choć najbledsze pojęcie o tej części świata, wie, że to region ogromnie zróżnicowany, mieszczący w sobie co najmniej kilka różnych tradycji kulturowych i historycznych, religii, grup językowych i stopni rozwoju gospodarczego. Właściwie jedynym wspólnym mianownikiem jest doświadczenie systemu komunistycznego, ale gdyby to w istocie miało być czynnikiem wyróżniającym, należałoby zaliczyć do Europy Wschodniej również na przykład Koreę Północną czy Kubę (no i wyłączyć Turcję)*.

Niejaki Larry Wolff wysunął w swojej książce "Inventing Eastern Europe" tezę, że mentalna mapa Europy, dzieląca ją na część wschodnią i zachodnią wzdłuż linii przebiegającej gdzieś między Polską a Niemcami, jest starsza niż zimna wojna - sięga mianowicie oświecenia, kiedy to, wraz z przeniesieniem centrów europejskiej kultury z Półwyspu Apenińskiego do Paryża i Londynu, wytworzył się nowy podział Europy, zastępujący ten starszy (na cywilizowane Południe i barbarzyńską Północ). A właściwie nie "wytworzył się", tylko wytworzyli go myśliciele zachodniej Europy, głównie Francji, którzy w większości nigdy wprawdzie na wschód od Berlina się nie wybrali, ale to nie przeszkadzało im pisać wyczerpująco o tamtejszej dziczy i braku cywilizacji. Potrzebowali bowiem jakiegoś Innego, kto jeszcze nie byłby całkiem Orientem**, a jednak od którego można by się zdystansować i w porównaniu wypaść bardziej cywilizowanie: odbicia-negatywu siebie samych. Innymi słowy, Europa Zachodnia wymyśliła Wschodnią, bo bez tej drugiej nie ma tej pierwszej. To dlatego właśnie, twierdzi Wolff, zachodnim Europejczykom tak łatwo przyszło przyjąć do wiadomości i zaakceptować słowa Churchilla z Fulton o żelaznej kurtynie, która zapadła "od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad Adriatykiem." (Dlatego też, nawiasem mówiąc, wbrew położeniu geograficznemu Grecja znalazła się po zachodniej stronie kurtyny - jako kolebka europejskiej cywilizacji i demokracji ze względów prestiżowych musiała zostać po "właściwej" stronie. "Athens alone -" dodał Churchill, "Greece with its immortal glories - is free.")

Skandynawowie, siedzący na swoim odizolowanym krańcu kontynentu, do tej wizji świata dodają jeszcze kilka swoich własnych elementów. Ze względu na swój długotrwały pokój (który, bądźmy szczerzy, bardziej jest zasługą ich położenia geograficznego niż jakichś szczególnych cnót) i państwo dobrobytu (na którym, zdaje się, pojawiają się rysy, skoro na przykład tacy Szwedzi już drugi raz z rzędu wybierają centroprawicę) uważają, że osiągnęli wyższy stopień rozwoju cywilizacyjnego niż uwikłana w różnorakie konflikty, konserwatywna Europa (nie mówiąc o reszcie świata) i mają moralne prawo do podpowiadania im, jak mają żyć i organizować swoje państwa oraz społeczeństwa. Gdy opisuje się różne miejsca, pisząc, że różne rzeczy wyglądają tam inaczej niż w Skandynawii, dodaje się często słówko "jeszcze", subtelnie sugerując, że wszystkie społeczeństwa zmierzają do jednego, skandynawskiego wzorca, tylko niektórym to powoli idzie.

Mimo wszystko jednak Skandynawowie zaliczają samych siebie do Europy Zachodniej. I od niej przejęli wiele stereotypów, łącznie z tymi dotyczącymi Europy Wschodniej - choć mam wrażenie, że tutaj są one jeszcze silniejsze i lepiej się trzymają. Z francuskimi myślicielami oświeceniowymi łączy wielu mieszkańców Skandynawii to, że nie mają skrupułów do wydawania autorytatywnych sądów o częściach świata, w których nigdy nie byli. Europa Wschodnia (nie używa się tu określenia Europa Środkowa ani Środkowo-Wschodnia - no bo po co, to by tylko skomplikowało obraz świata) to dla nich, po pierwsze, jednolita masa, twór zupełnie wewnętrznie niezróżnicowany. Czechy czy Albania, Polska czy Mołdawia, nie mówiąc już o dalekich, syberyjskich republikach Federacji Rosyjskiej - nie różnią się wszak od siebie zbytnio! Po drugie, to kraina szara i ponura, w której nie uświadczysz żadnej zieleni czy innych przejawów natury, bo wszystko zostało zryte przez przemysł ciężki i zamienione w postindustrialną pustynię. Ludzie zaś, biedni i nieznający dobroci cywilizacji, snują się w tym spowitym dymem z węglowych elektrowni krajobrazie, oddając się konsumpcji alkoholu i prostytucji.

Nic dziwnego, że potem wycieczka, którą oprowadzam po Parku Oliwskim, otwiera usta ze zdziwienia i dopytuje kilka razy, kto to wszystko utrzymuje i czy na pewno wstęp jest wolny dla wszystkich, a w dziale turystycznym szwedzkiego dziennika czytelnicy pytają, czy jak pojadą do Polski samochodem, to nie zepsują sobie silników tankując na tamtejszych stacjach benzynowych, a tubylcy nie porysują im lakieru z czystej zawiści.

Tak, zdaję sobie sprawę, że wysmarowawszy niniejszą dygresję zrobiłam dokładnie to, co potępiam, to znaczy popełniam straszny grzech generalizowania. Ale skoro im wolno, to dlaczego mi nie:P?

P.S. A propos stereotypów narodowościowych - ciekawostka.

* Omawiam tutaj tylko jeden aspekt, ale na tej mapie jest tyle rzeczy, od których się włos jeży na głowie, że aż bym nie wiedziała, od czego zacząć: Svalbard i Turcja w Europie Wschodniej, nazwanie Europy Zachodniej po prostu "Europą", specjalny status Wielkiej Brytanii, Ameryka Północna kończąca się na południowej granicy Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o tej wielkiej szarej przestrzeni... Można by na temat tej mapy napisać doktorat, albo chociaż magisterkę, tyle tu mentalno-kulturowych konstrukcji!

** Który, nawiasem mówiąc, jest rezultatem podobnej kreacji, o czym pisze w swojej słynnej książce Edward Said. Inny przykład to jeden z regionów owej monstrualnej Europy Wschodniej, dzielący część jego negatywnych cech i wnoszących jeszcze kilka własnych - Bałkany (to znowu Maria Todorova). Temat tego, jak ludzie stawiają sobie w umysłach bariery i granice oraz wypełniają świat własnymi o nim wyobrażeniami jest bardzo obszerny i niezwykle ciekawy.

Komentarze

fieloryb pisze…
Dziwne stereotypy o Polsce potwierdzają też moje lektury. Oto, w książkach-pamiętnikach z czasów bitwy o Wielką Brytanię, polskiego lotnika Bohdana Arcta znalazłem takie nietypowe opinie:
- w Polsce zima trwa okrągły rok, albo przynajmniej większą część roku,
- po ulicach polskich miast spacerują białe niedźwiedzie.
Wypowiadane zupełnie serio przez Angielki, podrywane przez polskich żołnierzy.

Brytyjska skłonność do widzenia tylko własnego czubka nosa objawiła się też w wydarzeniu hm... gastronomiczno-medycznym. Po powrocie z grzybobrania, jakie Polacy urządzili w czasie wolnym od lotów zastali przy jednostce wojskowej karetkę z lekarzem. Wszystko z obawy, przed zatruciem.

Możliwe, że "najazdy" Anglików na krakowskie puby i knajpy oraz masowy wyjazd Polaków na Wyspy zmieniły zdanie na temat polskich zwyczajów kulinarnych i położenia geograficznego naszego kraju. :)
martencja pisze…
Skandynawowie przynajmniej nie spodziewają się w Polsce białych niedźwiedzi, bo po pierwsze o nich samych funkcjonuje podobny stereotyp, a po drugie nawet najsilniejsze warunkowanie kulturowe nie jest w stanie przyćmić faktu, że Europa tak zwana Wschodnia leży jednak na południe od nich:)

Ale Brytowie (i nie tylko), owszem, o panujących tu wiecznych mrozach są święcie przekonani, czego świadectwa znajdujemy chociażby w literaturze - od Draculi po Harry'ego Pottera.

A grzybobranie to wszak niebezpieczne przedsięwzięcie! Można się przecież zatruć. Dlatego właśnie jest ono w Skandynawii tak mało popularne, mimo że lasy obfitują we wszelakie dary natury.

Co do tego widzenia tylko czubka własnego nosa... Zaryzykuję stwierdzenie, że nie jest to wyłącznie brytyjska przypadłość: jest uniwersalne i każdy naród to ma. Polacy również.

M.
Kuba pisze…
W naszej firmie Osteuropa obejmuje też Izrael, Cypr, Maltę i różne kraje kończące sie na "stan". Ale nazywa się poprawniej politycznie: "High Growth European Markets".
martencja pisze…
Czyli u Was Europa też leży nad Pacyfikiem? Wygląda na to, że skoro już o generalizacjach mówimy, można wysnuć wniosek, że generalnie bankowcy nie znają się na geografii:P

Mimo wszystko, określenie "High Growth European Markets" bardziej mi odpowiada niż "Östeuropa". Słowa są ważne.

M.