Sztokholmskie multipleksy postanowiły najwyraźniej spróbować bardziej ludzkiego, osobistego podejścia do widza. Wczoraj przed seansem na salę weszła pracowniczka kina, przywitała nas, przypomniała o wyłączeniu telefonów, poinformowała o lokalizacji toalet i wyjść ewakuacyjnych oraz pożyczyła miłego seansu. Muszę przyznać, że nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania! A w ogóle skoro już jestem w temacie, dla równowagi też trochę ponarzekam. Bo kwestia sztokholmskich kin jest dla mnie już od dawna bardzo bolesna. Po pierwsze, kin jest mało, po drugie, prawie wszystkie należą do tego samego właściciela (istniejącego od 1919 roku Svensk Filmindustri, który jest też producentem wielu skandynawskich filmów i dystrybutorem na rynki skandynawskie filmów zagranicznych), po trzecie, wybór filmów, jak na stolicę dużego europejskiego państwa, jest mały, po czwarte i najważniejsze: bilety są strasznie drogie. Oczywiście wszystkie te fakty są ze sobą ściśle połączone i udowadniają tezę, ż