Moje opowieści o tegorocznych podróżach zakończę (?) relacją o tej, która okazała się najbardziej ekstremalną: zeszłotygodniową wyprawą do Poznania
Wcale się na taką nie zapowiadała. Plan był następujący: pociąg regionalny z Greifswaldu do Berlina, dziesięć minut na przesiadkę i dalej EuroCity do Poznania. Czas podróży: niecałe sześć godzin.
Pierwszy pociąg już do Greifswaldu przyjechał jakieś dziesięć minut spóźniony "z powodu usterki technicznej" (w niemieckich pociągach, germańskim zwyczajem, zawsze podają na bieżąco informacje o tym, jak się rzeczy mają). Wprawdzie Greifswald jest dopiero trzecim przystankiem na trasie tego pociągu, zaledwie dwadzieścia minut po wyjeździe ze stacji początkowej, a zatem już dość wcześnie na opóźnienie, ale nie zaniepokoiłam się zbytnio: takie opóźnienia da się nadrobić, a poza tym w Niemczech - w których, z mojego dotychczasowego doświadczenia, spóźnienia zdarzają się dużo częściej niż można się spodziewać - pociągi często czekają na przesiadających się podróżnych. Niestety, z czasem opóźnienie nie tylko się nie zmniejszyło, ale "usterka techniczna" okazała się zepsutą lokomotywą. Która, w niewielkiej miejscowości Warnitz w Uckermarku, rozkraczyła się zupełnie i odmówiła dalszej współpracy. Pasażerowie pociągu, w większości spieszący się, tak jak ja, na różnorakie przesiadki lub samoloty, w nie najlepszych humorach wylegli na i w okolice peronu (był on tak mały, że nie mieścił nas wszystkich).
W międzyczasie zauważyłam, że nagle ni stąd, ni zowąd z komórki znikł mi pakiet internetowy i operator zaczął mi ściągać opłaty za korzystanie z internetu z konta pre-paid. Jak łatwo się domyślić, zorientowałam się co jest grane dopiero wtedy, gdy konto zostało wyczyszczone niemal do zera. Stałam więc nie tylko prawie że w szczerym polu, ale także właściwie bez zdatnej do użytku komórki. I z 15 euro w plecy.
Po jakichś dwóch godzinach (Pomorze i Brandenburgia to niemiecki koniec świata i z tego powodu najwyraźniej ciężko było zaciągnąć tu zapasową lokomotywę) polecono nam wsiąść z powrotem do pociągu i odciągnięto na najbliższą większą stację - w Angermünde. Stamtąd kolejny pociąg zabrał nas do Berlina (i dalej, jak ktoś miał taką potrzebę). Mam niejasne podejrzenie, że za obsługę tej trasy mogli być odpowiedzialni ci sami ludzie, co za budowę lotniska Berlin Brandenburg.
W międzyczasie zauważyłam, że nagle ni stąd, ni zowąd z komórki znikł mi pakiet internetowy i operator zaczął mi ściągać opłaty za korzystanie z internetu z konta pre-paid. Jak łatwo się domyślić, zorientowałam się co jest grane dopiero wtedy, gdy konto zostało wyczyszczone niemal do zera. Stałam więc nie tylko prawie że w szczerym polu, ale także właściwie bez zdatnej do użytku komórki. I z 15 euro w plecy.
Po jakichś dwóch godzinach (Pomorze i Brandenburgia to niemiecki koniec świata i z tego powodu najwyraźniej ciężko było zaciągnąć tu zapasową lokomotywę) polecono nam wsiąść z powrotem do pociągu i odciągnięto na najbliższą większą stację - w Angermünde. Stamtąd kolejny pociąg zabrał nas do Berlina (i dalej, jak ktoś miał taką potrzebę). Mam niejasne podejrzenie, że za obsługę tej trasy mogli być odpowiedzialni ci sami ludzie, co za budowę lotniska Berlin Brandenburg.
Oczywiście pociąg do Poznania w międzyczasie dawno opuścił już berliński dworzec. Konsultacja z biurem obsługi klienta Deutsche Bahn (poprzedzona kilkukrotnym odsyłaniem od okienka do okienka) ujawniła, że tego samego dnia jest jeszcze jedna możliwość dostania się do Poznania, pociągiem kolei ukraińskich do Kijowa, ale konieczna jest rezerwacja. Problem w tym, że pracownicy niemieckich kolei nie mają dostępu do systemu rezerwacji kolei ukraińskich i jedyną możliwością było zapytać się konduktora pociągu, jak już podstawią go na stację.
Korzystając z chwili wolnego czasu poszłam do sklepu operatora mojej sieci komórkowej, żeby dowiedzieć się, co się stało z moim internetem. Pracujący tam pan zajrzał w komputer i stwierdził, że nie widzi w ogóle, żebym miała wykupiony pakiet internetowy. A więc znikł bez śladu ani ostrzeżenia. Cóż mi więc pozostało jak wykupić nowe doładowanie oraz nowy pakiet - z tym, że wkrótce okazało się, że nowowykupiony pakiet nie działa. Nie zaskoczyło mnie to szczególnie - nie tylko dlatego, że w dzień tak pełen nieprzyjemnych przygód ciężko oczekiwać, żeby cokolwiek działało, ale też dlatego, bo jeszcze nigdy nie udało mi się wykupić tego pakietu przewidzianymi przez operatora sposobami, a zawsze wymagało wyprawy do serwisu i interwencji tamtejszego pracownika w centrali. Niestety, do czasu, jak się zorientowałam, że i tym razem nie zadziałało, punkt obsługi na dworcu był już zamknięty, w związku z czym pogodziłam się z tym, że będę musiała przejść się do sklepu po powrocie do Greifswaldu, co mi się nie uśmiecha, bo nie lubię pracującego tam pana. Uprzedzając pytanie, czy nie mogę pójść do innego punktu, odpowiem od razu, że w Greifswaldzie jest tylko jeden.
Wracając do przygód kolejowych - konduktorzy pociągu do Kijowa okazali się: a) niekomunikatywni w żadnym języku mówionym na zachód od Buga (no, a przynajmniej w żadnym z trzech, w których próbowałam), b) absolutnie przeciwni idei wpuszczenia do pociągu kogokolwiek bez rezerwacji. Już potem zasugerowano mi, że powinnam była spróbować zachęty finansowej, ale - abstrahując od faktu, że jest to typ sytuacji tak mi obcy, że nawet nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać - obawiam się, że i do tego potrzebna byłaby jakaś werbalna komunikacja. Co nie przestaje mnie zastanawiać do dzisiaj, to jak się w ogóle kupuje bilety na przejazd tym pociągiem, skoro najwyraźniej nie da się tego zrobić w kasie na dworcu w Berlinie. Pamiętam z niegdysiejszego mojego pobytu na Ukrainie zdziwienie, gdy się dowiedziałam, że bilety na pociąg można kupić tylko na stacji początkowej (tzn. na przykład nie można kupić biletów na pociąg ze Lwowa na stacji w Kijowie). Tu najwyraźniej postanowiono pójść o krok dalej.
To jednakże był dla mnie problem czysto akademicki. Problemem jak najbardziej aktualnym i palącym było to, że dochodziła 22, ja od półtorej godziny powinnam już była być w Poznaniu - gdzie Czytaczka Kolleander czekała bezskutecznie na ostateczną informację, czy i kiedy ma mnie odebrać z dworca - a kolejny pociąg za wschodnią granicę odjeżdżał dopiero następnego dnia. Plusem było to, że tym razem był to pociąg PKP, a więc pracownicy DB mogli bez problemu zrobić rezerwację. Minusem - że pociąg miał wyruszać z Berlina o 4:28 (późniejsze pociągi były już niestety pełne po brzegi). No cóż, pomyślałam sobie, nie wyśpię się i ominie mnie śniadanie serwowane w hotelu, do którego wysłało mnie Deutsche Bahn, ale za to już o ósmej będę u celu podróży i moja odyseja się zakończy!
Tyle, że nie. Ponieważ jak już udało mi się wstać o 3:45 - pora, o której żaden przyzwoity człowiek nie powinien być widziany nigdzie poza łóżkiem - i pół godziny później stawić na dworcu, okazało się, że mój nowy pociąg, jadący aż z Amsterdamu, ma 90 minut opóźnienia. Zanim przyjechał w końcu na stację (tylko trochę później niż następny według rozkładu pociąg - ten, na który nie udało mi się dostać miejsca) miał go już dwie godziny, a zanim opuścił Berlin - 2:20.
Do Poznania przybyłam w końcu około 10 rano, niecałe dwadzieścia godzin po tym, jak opuściłam Greifswald. Wyprawy po islandzkim interiorze, pływanie po norweskich fiordach, nocowanie na Saharze, oglądanie zorzy polarnej w Laponii...? Nie, to wyprawa do Poznania okazała się najbardziej ekstremalną w moim życiu!
Komentarze
@Bus - bo wiesz, na trasie Greifswald-Poznań jest taki duży wybór przewoźników, że po prostu nie mogłam się zdecydować!
M.
Magda
M.
M.
M.