W tym tygodniu, a dokładniej 17 maja, Norwegia obchodziła swoje święto narodowe. Obchodziła jak zwykle hucznie: przywdziewając bunad, powiewając flagami, idąc w pochodach wzdłuż Karl Johans gate (głównej ulicy Oslo), uczestnicząc w koncertach i festynach. Gazety relacjonowały udział norweskiego następcy tronu księcia Haakona i jego rodziny w pochodzie dzieci szkolnych w ich rezydencji, Skaugum, dokładnie przy tym analizując, z jakiego regionu bunad nosił każdy z członków rodziny.
Historia norweskiego święta narodowego jest dużo ciekawsza, niż szwedzkiego. Co więcej, jednym z jej bohaterów jest znany nam już Jean Baptiste Bernadotte. Jest to opowieść o tym, jak zdobył on drugi ze swoich tronów, a Norwegia - konstytucję.
W roku 1814 w Europie dobiegał właśnie koniec okres wojen napoleońskich. Karol Jan był już wówczas następcą tronu Szwecji i zdążył, wyczuwając, skąd wieje wiatr, porzucić swojego dawnego cesarza i przyłączyć się do antynapoleońskiej koalicji. Król Danii, Fryderyk VI, na swoje nieszczęście nie wykazał się podobnym zmysłem politycznym: konsekwentnie, od czasu, gdy został wciągnięty w tę wojnę przez Brytyjczyków, którzy zbombardowali Kopenhagę i zarekwirowali lub zatopili niemal całą duńską flotę, stał po stronie Napoleona. A tak się składało, że Dania miała coś, czego chciał Karol Jan: jedną ze swoich prowincji, Norwegię. Zapewniłaby ona nie tylko plan B księciu-nuworyszowi - drugie królestwo, do którego mógłby się schronić, w razie gdyby z pierwszym mu nie wyszło - ale również stanowiłaby dla Szwedów wcale niezłą rekompensatę za utraconą pięć lat wcześniej Finlandię. Karol Jan nie napotkał zbyt wielkich problemów z pokonaniem Duńczyków i zmuszeniem do podpisania traktatu, w którym Fryderyk odstępował Norwegię Szwedom.
Większe problemy sprawili sami Norwegowie. Którzy nie byli obrotem spraw zachwyceni. Stwierdzili więc, że, korzystając z zamieszania, zawalczą o niepodległość. Przedstawiciele stanów zebrali się w miejscowości Eidsvoll, niedaleko Oslo (wówczas nazywanego Christianią). Tam to właśnie opracowano i uchwalono - 17 maja - konstytucję, zwaną eidsvollską. Równocześnie na króla Norwegii wybrano Chrystiana Fryderyka, następcę tronu Danii.
Konstytucja Norwegii jest więc jedną ze starszych wciąż obowiązujących konstytucji świata. Ma jednak również kilka nawet bardziej wyróżniających cech. Na przykład tę, że napisana jest nie w języku kraju, w którym obowiązuje: językiem oficjalnie wówczas w Norwegii używanym był duński i to w nim zapisano ustawę zasadniczą. Co więcej, jest to duńszczyzna archaiczna, co sprawia problemy przy wprowadzaniu poprawek i nowych przepisów. Dylemat, przed którym stają wówczas norwescy prawodawcy, to czy nanosić je w języku z roku 1814, czy też z 1903 (kiedy to unowocześniono tekst w związku z reformą ortografii), czy może darować sobie wszelkie stylizacje i używać współczesnego duńskiego bądź norweskiego? Ze względu na duże przywiązanie Norwegów do tradycji to ostatnie rozwiązanie raczej nie wchodzi w grę, ale zważywszy dodatkowo na to, że ludzie zajmujący się ustanawianiem praw rzadko bywają ekspertami w gramatyce historycznej, a przez ostatnie dwieście lat język wzbogacił się o nowe słowa, opisujące nową rzeczywistość, można przypuszczać, że w tekście musi dziś panować dość duży lingwistyczny bałagan.
Konstytucję przechowuje archiwum Stortingu, czyli norweskiego parlamentu. W jego korytarzach można sobie obejrzeć ekspozycję na jej temat, m.in. rysunki z epoki, przedstawiające obradujących w Eidsvoll panów (bo oczywiście, w tamtych czasach byli to wyłącznie panowie):
...zajmujących się, oprócz spraw najwyższej dla narodu wagi, od czasu do czasu również rzeczami nieco bardziej błahymi:
Na poważniejszej wariacji na ten sam temat, obrazie Oscara Wergelanda, jedna z postaci jest obrócona i patrzy wprost na widza. Z racji tego, gdzie obraz wisi - w głównej sali obrad parlamentu - widzem tym najczęściej jest norweski parlamentarzysta. Zawsze więc czuje on na sobie spojrzenie ojców konstytucji, przypominających mu o wadze tradycji i wzywających do godnego ich kontynuowania.
A Norwegowie dumni są z tej tradycji, czego najlepszym dowodem właśnie obchody 17 maja. Plan uzyskania niepodległości niestety wtedy jeszcze się nie powiódł, a Chrystian Fryderyk wkrótce musiał odstąpić tron Karolowi Janowi - mimo że epoka mocarstwowości Szwecji była już jedynie wspomnieniem, o czym utrata Finlandii przypomniała aż nadto dobitnie, nadal dysponowała ona armią o dość dużej, szczególnie w porównaniu z wątłą Norwegią, sile przekonywania (krótka wojna, jaka się wówczas wywiązała, była zarazem ostatnią z bardzo wielu, jakie państwa skandynawskie na przestrzeni wieków prowadziły między sobą). Jednak między innymi dzięki konstytucji eidsvollskiej Norwegia zaznaczyła swoje dążenia do niezależności na tyle dobitnie, że pod rządy nowego władcy przeszła nie jako szwedzka prowincja, jak zakładał pierwotny traktat, ale jako - przynajmniej teoretycznie - równe Szwecji królestwo, złączone z nią unią personalną. A imieniem nowego króla nazwano wspomnianą na początku główną ulicę Oslo. I chyba nie z sympatii, bo zbyt łatwo pożycie Norwegów z Karolem Janem się nie układało: król krzywo patrzył chociażby na obchody dnia 17 maja, pamiętając, że był to także dzień, w którym obwołano królem jego rywala do tronu. Potrwało to jednak do czasów jego wnuka, Oskara, zanim unia się rozpadła. Ale to już inna historia...
A na koniec - komiks na temat (tylko proszę się nie wczytywać w opis pod nim, bo są tam błędy).
A na koniec - komiks na temat (tylko proszę się nie wczytywać w opis pod nim, bo są tam błędy).
Komentarze
Przepraszam, że wypowiem się niezbyt poważnie: co do faktu, że Szwecja straciła Finlandię, przypomniał mi się odcinek anime (który mi kiedyś pokazał Brunelewski) pt. "Hetalia", gdzie Finlandia snuła się za Szwecją, bo za kimś musiała. Tylko że Szwecja trochę straszna była i okrywała Finlandię ramieniem, by jej ciepło było w nocy:D (wspomniany fragment pojawia się ok. 01:50 - żebyś nie musiała całości oglądać:)
Po drugie, duński i norweski (a właściwie jeden z norweskich, bo norweski istnieje w dwóch odmianach: bokmål i nynorsk) są do siebie bardzo podobne. Przynajmniej na piśmie, bo w mowie to już nieco inna historia... A dwieście lat temu był tym bardziej podobny.
A co do "Hetalii" - ci Japończycy to jednak są dziiiwni:) Proszę jednak o wyjaśnienie pewnych kodów kulturowych: jaka jest symbolika białych plamek latających wokół głowy oraz niebieskich kresek na czole...? Bardzo mnie to intryguje! I dlaczego Szwecja wszystkich tak przeraża? A tak nawiasem mówiąc autorka komiksu, który zalinkowałam pod koniec mojej dygresji, wyraźnie się "Hetalią" inspiruje.
M.
Spieszę z wyjaśnieniami - białe "plamki", to byłyby najpewniej kłębki pary sugerujące wewnętrzne "gotowanie" się postaci. Czyli złość, lub, w tym wypadku - atak furii w wykonaniu Japonii. Te niebieskie kreski są pewnym skrótem myślowym wywodzącym się prosto z czarno-białym mang i oznaczają, że ktoś zbladł lub może zzieleniał (albo zsiniał) na twarzy pod wpływem jakiegoś negatywnego doświadczenia - np. ze strachu. Po prostu "zmienił się na twarzy". Japończycy mówią 青くなる [aoku naru], czyli zsinieć, zzielenieć albo zblednąć, albo wszystko to na raz, ponieważ słowo 青い [aoi] może być użyte do określenia każdego z tych odcieni. Więc pewnie dlatego w wersji kolorowej kreski stały się niebieskie.
Dlaczego Szwecja jest straszna? A jak może widzieć stereotypowego Szweda Japończyk? Wielkie, szerokie, kosmate, jasnowłose i mówi jakby szczekało. "Dziiiwne" i potencjalnie groźne. Poza tym, zauważ, że Szwecja ma cały czas trochę pusty, a jednocześnie naburmuszony wyraz twarzy. Jeśli gaijin (obcy, obcokrajowiec) się nie uśmiecha, to Japończyk nie wie, co z tym fantem zrobić. W Hetalii Szwecja jest uosobieniem wszystkiego, co sprawia, że Japończyk czuje się niekomfortowo. Więc, naturalnie, musiała mu przypaść rola postaci, przy której wszyscy robią się nerwowi.
Ojej, ale dlaczego szerocy...? To najszczuplejszy naród świata! A język wcale nie brzmi jak szczekanie, jest przecież bardzo melodyjny i ma ładne brzmienie, boć samogłoskowy:)
M.
To naturalne, że uważasz szwedzki za piękny język i proszę bardzo, sama nie uważam, że jest zły, tyle tylko, że takie określenia jak "ładny" są bardzo subiektywne. Szwedzki nijak nie przypomina w brzmieniu japońskiego, więc >>Japończykowi<< może się wydawać baaardzo dziwny. A ja poprzednio spróbowałam podać wizerunek Szweda widziany oczyma Japończyka właśnie, a nie Polaka (lub Polki i to jeszcze skandynawistki ;))
A co do języka - ale czy język musi być podobny, żeby mógł się podobać z brzmienia? Wydaje mi się, że nie. Więc (nie)podobanie się to chyba kwestia bardziej indywidualna, niż narodowa. Zresztą, ja wiem, że już dawno straciłam w tej kwestii obiektywizm, ale powołuję się tu na moje wspomnienia z czasów, kiedy dopiero zaczynałam się uczyć szwedzkiego. I to właśnie byłby dowód, że brzmienie języka nie musi być podobne, żeby się podobać, bo szwedzki od polskiego baaaaaaardzo się różni pod względem brzmienia (dlatego też zaryzykuję stwierdzenie, że nauka wymowy to najtrudniejsza część nauki szwedzkiego dla Polaka). Poza tym, o ile mi wiadomo, językoznawcy utrzymują, że języki samogłoskowe bardziej skłonne są się podobać. Co jest zresztą zrozumiałe nawet na tak zwany chłopski rozum:)
M.
Co do reszty - nie będę się spierać ze starszą koleżanką :)
Dzięki Filipowi za objaśnienia:D Nie wiedziałam, że to wszystko się jakoś nazywa:O Szczerze mówiąc, ja zawsze intuicyjnie odbierałam te wszystkie kreski i kropki. Może dlatego, że ostatnimi czasy trochę mang czytałam...
Ciekawe - z Waszej rozmowy wynika, że Szwedzi i Japończycy to skrajnie różne narody, które się kompletnie nie rozumieją, jedni drugich mają za kosmitów, a poza tym chyba się w ogóle nie widzieli na własne oczy:D Według mnie i Duńczycy, i Japończycy... może nie szczekają, ale nieustannie wykrzykują słowa. Jak dla mnie Szwedzi i Duńczycy - gulgotają. Po obejrzeniu zalinkowanych przez Martę filmów odniosłam też wrażenie, że Duńczycy tak mówią, jakby ciągle o coś pytali;)
M.