Zeszłotygodniowa wyprawa do Florencji była zarazem okazją do pożegnania się z tym miastem. Być może wrócę jeszcze kiedyś do niego, ale już nie będę miała pretekstu, żeby wracać regularnie. Refleksjami na ten temat już kiedyś Czytaczy zanudzałam, to nie będę się powtarzać. Dodam jeszcze tylko, że choć nigdy jakoś za Florencją nie przepadałam, to jednak nie jest to całkowicie pozytywne doznanie, bo to jednak pożegnanie, a pożegnania zawsze mają w sobie coś smutnego.
Wykorzystuję więc tę wizytę, aby ostatni raz doświadczyć tego, co w tym mieście dobre: najeść się toskańskiej kuchni, przejść się wzdłuż Arno, zjeść lody w cukierni Badiani, zrobić zakupy na Mercato di San Lorenzo - gdzie sprzedawcy zachwalają swój towar i targują się jak na arabskim souku - popatrzeć na Florencję z Fiesole i ogółem jeszcze raz przyjrzeć się florenckiemu rozkładowi. Oraz żeby zrobić to, co obiecywałam sobie zrobić od pierwszej wizyty w tym mieście cztery i pół roku temu i teraz już nie mogłam odłożyć na później: nakupować gadżetów w instytutowym sklepiku i kupić coś w Disney Store (padło na kubek z Myszką Miki, choć zastanawiałam się też nad pluszowym Simbą).
Komentarze
Jest na co popatrzeć... Przepiękny ten widok na Florencję, po prostu przepiękny!! Jakby się patrzyło na obraz renesansowego malarza. I oczywiście gdzieś tam majaczy dzieło Filipa Brunelewskiego;]
A na pierwszym planie widać mój instytut, tak nawiasem mówiąc:)
M.