...to, jak niektórym z Czytaczy wiadomo, książka o kryzysie wieku średniego i stopniowym popadaniu w obłęd z samotności na małej skalistej wysepce. Przypomniała mi się, kiedy pewnego lipcowego popołudnia zeszłam na ląd w miejscu mogącym z powodzeniem służyć za scenerię tej książki, na małą skałę o nazwie Rödhamn, wystającą z Morza Bałtyckiego w archipelagu Alandów.
Pomyślałam sobie mianowicie, że w takim miejscu, na styku szaro-żółtych chmur, czerwonawych skał i morza, łatwiej musi być wpaść w obłęd z samotności. Kilka drewnianych domów i dwa żółto-czerwone nabieżniki stojące na wysepce sprawiały wrażenie nieosłonięcia od niczego, bezlitosnego wystawienia na świat w całym jego ogromie. A przykurczone drzewa wyglądały, jakby rzeczywiście, jak na wyspie Taty Muminka, od czegoś uciekały. Pojedyncza mewa, próbując lecieć pod wiatr, musiała stoczyć prawdziwą walkę.
W tej części świata o tej porze roku nawet w środku nocy nie robi się zupełnie ciemno; świat tylko traci barwy. Zostały zaledwie trzy: ciemnogranatowe chmury, czarne drzewa i domki, jasno-szare skały. Wiatr nieustannie szumiał w gałęziach drzew, gwizdał w masztach i wantach jachtów w przystani, jak w kominie starego domu. A jachty spały, przytulone do siebie - przejściowy, na jedną noc zaledwie dodany, element w tym krajobrazie; uczepione tego samotnego kawałka skały, ale jakby należące do innego świata.
Rano z przystani przyniesiono nam świeżo upieczony chleb w papierowej torbie, na której wypisano żeglarską prognozę pogody na rozpoczynający się dzień.
Komentarze
http://darkman7.wrzuta.pl/audio/aKbpVUJKbnO/variete_-_i_znowu_ktos_przestawil_kamienie
M.
M.
M.