Dziś będzie dygresja serialowa. Bo mimo wszystko czasem lubię zrobić sobie przerwę w naśmiewaniu się ze szwedzkich klämriskowych lęków i, na przykład, obejrzeć jakiś film albo serial. Dobrze jest, gdy jest to film lub serial brytyjski. Jeszcze lepiej, jeśli jest to, dajmy na to, inteligentna, absurdalna komedia.
Tak właśnie (a także dzięki Facebookowi. Mówcie co chcecie, ale nie jest to całkiem bezużyteczne narzędzie) trafiłam na serial "Black Books" (w Polsce leciał on podobno kiedyś bodajże na HBO pod tytułem "Księgarnia Black Books"). Trafiłam, obejrzałam, a obecnie, z braku kolejnych odcinków, oglądam drugi raz.
Serial opowiada o pewnej małej londyńskiej księgarni, prowadzonej przez ekscentrycznego, cynicznego, ironicznego i aspołecznego (słowem, typ bohatera, którego Tygrysy lubią najbardziej) Irlandczyka nazwiskiem Bernard Black. Jego ulubionymi czynnościami w życiu są: czytanie, palenie i picie, obrażanie klientów, znęcanie się nad podwładnym, wytwarzanie wokół siebie niesamowitego bałaganu oraz wyrażanie ogólnej pogardy dla zewnętrznego świata. Dlaczego zdecydował się zarabiać na życie prowadząc księgarnię i jak to się dzieje, że nie zbankrutowała ona po kilku tygodniach, pozostaje zagadką. Bohaterami serialu są także Manny, asystent w księgarni, człowiek zakręcony i niemal całkowicie pozbawiony asertywności oraz Fran, najstarsza przyjaciółka Bernarda, dorównująca mu w zamiłowaniu do papierosów i alkoholu. Żadne z nich nie jest zbyt normalne.
Trójka ta przemierza trzy sezony serialu (niestety, są to brytyjskie, nie amerykańskie sezony - mają tylko po sześć odcinków) od jednego - zrzucanego na nich przez pełnych inwencji twórczej i sadystycznej skłonności do znęcania się nad swoimi bohaterami scenarzystów - absurdalnego zdarzenia do drugiego, stawiając im czoła uzbrojona w niezmierzone pokłady ironii i nieograniczone ilości wina. Wszystko ku uciesze widza.
Tak właśnie (a także dzięki Facebookowi. Mówcie co chcecie, ale nie jest to całkiem bezużyteczne narzędzie) trafiłam na serial "Black Books" (w Polsce leciał on podobno kiedyś bodajże na HBO pod tytułem "Księgarnia Black Books"). Trafiłam, obejrzałam, a obecnie, z braku kolejnych odcinków, oglądam drugi raz.
Serial opowiada o pewnej małej londyńskiej księgarni, prowadzonej przez ekscentrycznego, cynicznego, ironicznego i aspołecznego (słowem, typ bohatera, którego Tygrysy lubią najbardziej) Irlandczyka nazwiskiem Bernard Black. Jego ulubionymi czynnościami w życiu są: czytanie, palenie i picie, obrażanie klientów, znęcanie się nad podwładnym, wytwarzanie wokół siebie niesamowitego bałaganu oraz wyrażanie ogólnej pogardy dla zewnętrznego świata. Dlaczego zdecydował się zarabiać na życie prowadząc księgarnię i jak to się dzieje, że nie zbankrutowała ona po kilku tygodniach, pozostaje zagadką. Bohaterami serialu są także Manny, asystent w księgarni, człowiek zakręcony i niemal całkowicie pozbawiony asertywności oraz Fran, najstarsza przyjaciółka Bernarda, dorównująca mu w zamiłowaniu do papierosów i alkoholu. Żadne z nich nie jest zbyt normalne.
Trójka ta przemierza trzy sezony serialu (niestety, są to brytyjskie, nie amerykańskie sezony - mają tylko po sześć odcinków) od jednego - zrzucanego na nich przez pełnych inwencji twórczej i sadystycznej skłonności do znęcania się nad swoimi bohaterami scenarzystów - absurdalnego zdarzenia do drugiego, stawiając im czoła uzbrojona w niezmierzone pokłady ironii i nieograniczone ilości wina. Wszystko ku uciesze widza.
To rzekłszy, idę sobie obejrzeć kolejny odcinek, czego i wam, drodzy Czytacze*, życzę.
* Forma zamierzona. Wtajemniczeni wiedzą, skąd się wzięła. Pozostali - no cóż, muszą ją po prostu zaakceptować;)
Komentarze
Chyba że to: this is fantastic! I'm in heaven;)))
M.