Władze Sztokholmu nigdy nie były zbyt sentymentalne. Nad historyczną i kulturową wartość zabudowy przedkładały zawsze jej funkcjonalność i nowoczesność. Tuż po wojnie, kiedy duża część Europy zajęta była ratowaniem resztek swojej zabytkowej architektury i odbudowywaniem tego, czemu nie udało się przetrwać, w Sztokholmie zaczęto wielki plan przebudowy centrum, w porównaniu z którym planowane dzisiaj zmiany na Slussen wydają się ledwie kosmetycznymi. Wychodząc z założenia, że stare domy centralnej części Sztokholmu, dzielnicy wokół kościoła św. Klary (to może i zsekularyzowany kraj, ale szczególnie w starych miastach dzielnice czasem jeszcze biorą swoje nazwy od kościołów, wokół których leżą) są w złym stanie i stanowią siedlisko biedoty, prawie wszystkie, jak leci, zrównano z ziemią. Na ich miejscu powstały sklepy i biurowce ze szkła i betonu: między innymi plac Sergels torg z wielką fontanną, przy nim nowy Kulturhuset, a na dodatek pięć szkaradnych wieżowców wzdłuż Sveavägen (fontannę i pierwszy z wieżowców widać na zdjęciu powyżej. Pozostałe cztery, bardzo słusznie, kryją się za nim). Nie wiem, jak wyglądała ta część miasta przed przebudową, ale wątpię, żeby to, co jest dzisiaj, estetycznie przewyższało starą zabudowę pod jakimkolwiek względem.
Społeczne protesty przeciwko tym poczynaniom były na ogół dość słabe, jeżeli już, to skierowane przeciwko pojedynczym okolicom o jakimś szczególnym znaczeniu. Jednak pod koniec lat 60tych entuzjazm do przebudów (jak i zasoby finansowe) stopniowo się wyczerpywał, a jednocześnie przybierał na sile sprzeciw. Kulminacją była wspomniana w poprzedniej dygresji almstriden: walka o wiązy, które chciano wyciąć przy okazji budowania stacji metra Kungsträdgården (swoją drogą, to takie szwedzkie, że dopóki się burzy stare budynki, jest w miarę spokojnie, ale spróbujcie ruszyć drzewa!). W 1975 roku władze Sztokholmu postanowiły przerzucić się na remontowanie starych dzielnic, zamiast zrównywać je z ziemią.
Na razie. Bo, jako się rzekło, idee gruntownych przebudów wracają w Sztokholmie regularnie co kilkadziesiąt lat. W XIX wieku, z równie małym szacunkiem dla starszej, XVII-wiecznej zabudowy, za to zapatrzywszy się w aleje Paryża, wybudowano szerokie, reprezentacyjne ulice: Birger Jarlsgatan, Valhallavägen, Karlaplan, Ringvägen, no i Strandvägen, do dziś najlepszy, najbardziej snobistyczny adres w Sztokholmie (poniżej). Celem było upodobnienie miasta do europejskich metropolii, wpuszczenie "powietrza i światła", jak to ujął żyjący tu w tym czasie August Strindberg. Planowano też między innymi wyburzenie Starego Miasta, aby i tu stworzyć szerokie aleje, ale na szczęście do tego nie doszło. Wcześniej gruntowne przebudowy miały miejsce na przykład pod koniec XVIII wieku, za króla Gustawa III oraz w XVII wieku, za Gustawa Adolfa, kiedy to pod przewodnictwem admirała Klasa Fleminga wytyczono w centrum siatkę ulic, która w wielu przypadkach przetrwała do dzisiaj.
W 1974 roku, kiedy ostatni szał przebudów właśnie się kończył, dziennikarz Jan Olof Olsson skomentował go w swojej książce następującym wierszykiem:
En okunnig amerikansk turist
lär i sommar ha frågat
om det var ryssar eller tyskar
som haft sönder Stockholm.
Han bör ha kunnat få det stolta svaret
att det har vi gjort alldeles själva.
Nieświadomy amerykański turysta
podobno latem zapytał
czy to Rosjanie, czy Niemcy
zburzyli Sztokholm.
Mógł dostać dumną odpowiedź,
że zrobiliśmy to całkiem sami.
Komentarze
M.