Dla początkującego badacza szwedzkich zwyczajów związanych z obchodami Świąt Wielkanocy zapewne jednym z najbardziej osobliwych wyda się, opisana chociażby w tak klasycznych pozycjach jak "Dzieci z Bullerbyn", tradycja påskkärringar, czyli... wielkanocnych czarownic. W Wielki Czwartek bądź Wielką Sobotę (w zależności od regionu) dziewczynki, a często i chłopcy, przebierają się za czarownice i chodzą od domu do domu, rozdając własnoręcznie zrobione kartki i zbierając w zamian słodycze.
Zwyczaj ten może się wydać niewinny i zabawny (nie mówiąc już o tym, że nieco dziwaczny), ale jego źródła są bardziej ponure, bo sięgają procesów czarownic, które przetoczyły się przez Szwecję w XVII wieku - a szczególnie w czasach masowej histerii lat 1668-1676, kiedy stracono z tego powodu koło trzystu osób (w porównaniu z czterystoma, którzy stracili w ten sposób w Szwecji życie w całym okresie od 1492 do 1704 roku). Oskarżano je o uczestnictwo w diabelskich ucztach w miejscu zwanym Blåkulla - odpowiedniku polskiej Łysej Góry - a także porywanie tam dzieci. Dlatego też właśnie wyroki w tych procesach zapadały często na podstawie zeznań dzieci - i tylko ich. Uczty te miały się odbywać właśnie w czasie Wielkanocy (a także Nocy Walpurgi).
Sposób, w jaki z takiego punktu wyjścia nastąpiła ewolucja do dziecięcych przebieranek pozostaje jednak dla mnie zagadką. I nie tylko dla mnie, zresztą; ścieżki, jakimi podążają ludowe wierzenia i tradycje bywają często bardzo pokrętne. W każdym razie, z okazji Wielkanocy życzę wszystkim Czytaczom, którzy ją obchodzą, wszystkiego najlepszego - a tym, którzy tego nie robią, życzę tego samego bez okazji:)
Komentarze
Tak czy inaczej czarownice pozostały (czego dowodem jest moja instruktorka od kursu prawa jazdy ;-)), ale sądów i stosów już nie ma (i bardzo słusznie). Wesołych świąt i mokrego dyngusa.
Uuuu rzeczywiście dość dziwny ten zwyczaj... A o Sydonii czytałam kiedyś artykuł, ciekawa kobita. Wyniosłam z tego artykułu m.in. taki wniosek, że jeżeli kobieta dbała o higienę bardziej niż przeciętny człowiek, to już powodowało spore uprzedzenie i podejrzenia, czy aby nie macza palców w czarnej magii:|
A ta Sydonia gdzieś mi dzwoniła, wygrzebałam więc na półce starą książkę z pomorskimi legendami i - zgodnie z tym, co pamiętałam - znalazłam tam legendę o "Dębie Sydonii Borkówny", który ponoć wyrosnąć miał w miejscu, w którym biedaczkę stracono, na dziedzińcu klasztornym we wsi Marianowo. Jak skomentował narrator: "A wiadomo - bogactwo, sława i uroda wzbudzają zazdrość i nienawiść."
A o wyliczance nie wiedziałam, to ciekawe.
M.