Po powrocie do Sztokholmu zastałam w skrzynce list z Urzędu Skarbowego z zawiadomieniem, że przyznano mi oficjalnie personnummer. Tym samym stałam się, w szwedzkim rozumieniu, pełnoprawną istotą ludzką.
Personnummer, dosłownie numer osobisty, a bardziej oficjalnie numer ewidencyjny, to odpowiednik polskiego numeru PESEL. Jak głosi broszura Urzędu Skarbowego, jest on "jednolitym narzędziem pozwalającym na jednoznaczne ustalenie tożsamości osób fizycznych. W obecnej formie numer ten występuje od 1967 r., niemniej już w roku 1947 wprowadzono system ewidencji oparty na dacie urodzenia oraz trzycyfrowej liczbie porządkowej urodzenia" (tak, tak, broszura jest dostępna po polsku).
Osoba bez numeru ewidencyjnego w Szwecji po prostu nie istnieje jako członek społeczeństwa. Pytają się o niego przy zapisywaniu się do lekarza, podpisywaniu jakichkolwiek umów, logowaniu się do serwisów pośredniczących w wynajmie akademików, wyrabianiu kart bibliotecznych, uczestniczeniu w kursach na uniwersytecie, zapisach na kursy tańca, rysunku, języków czy czegokolwiek innego, płaceniu kartą i przy mnóstwie innych okazji.
Owszem, udało mi się mieszkać i pracować w Szwecji przez dziesięć miesięcy bez numeru ewidencyjnego, ale to tylko dlatego, bo od razu po przyjeździe przydzielono mi samordningsnummer, numer identyfikacyjny, różniący się od personnummer tym, że do dnia urodzenia dodaje się w nim 60 (nie pytajcie się, dlaczego akurat tyle) i że osoba go posiadająca nie jest wpisana do ewidencji ludności. W praktyce natomiast różnica, o czym miałam wielokrotnie okazję się przekonać na własnej skórze, polega na przykład na tym, że wszelkie komputerowe formularze głupieją i odmawiają współpracy, gdy się go w nie wpisuje. Ludzie także czasem głupieją, jak na przykład urzędniczka w banku, która, zakładając mi konto, próbowała wpisać w rubryce urodzenia datę 63 sierpnia i była bardzo zdziwiona, dlaczego komputer jej nie przyjmuje (jeden z niewielu przypadków, gdy komputer okazał się mądrzejszy od człowieka). Poza tym pracownicy służby zdrowia oczekują od posiadacza numeru identyfikacyjnego uiszczania pełnych opłat za opiekę zdrowotną. I to właśnie wtedy, kiedy po raz pierwszy rzucono mi sumą 2000 koron (około 800 złotych) za wizytę na pogotowiu, zdecydowałam się zrzec części własnej prywatności, dać się wpisać do ewidencji ludności i złożyć podanie o personnummer. Sam proces był już na szczęście łatwy, wymagał jedynie paszportu i wizyty w urzędzie (w którym wprawdzie spędziłam trzy godziny w kolejce, ale to w sumie moja wina - nie musiałam tam chodzić akurat wtedy, kiedy wszyscy załatwiają sprawy podatkowe. Choć z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego na cały Sztokholm jest tylko jeden urząd).
Następnym krokiem może będzie wyrobienie sobie szwedzkiego dowodu osobistego. Na razie wzdragam się przed takim krokiem (w końcu jeżeli mój polski dowód jest wystarczający, żeby przekroczać granice państw, powinien wystarczać również do potwierdzenia mojej tożsamości w dowolnym innym miejscu), ale nigdy nie wiadomo, co przyszłość przyniesie... Do posiadania szwedzkiego dowodu osobistego nie trzeba bynajmniej być poddanym Karola XVI Gustawa, natomiast jego zdobycie nie jest już tak bezbolesne, jak wyrobienie numeru ewidencyjnego, ponieważ kosztuje. A dowód jest w Szwecji prawie tak samo niezbędny, jak personnummer: Moją Sista poproszono kiedyś o niego w... pralni chemicznej. Mój znajomy Fin został doprowadzony do zgoła nienordyckiej wściekłości, gdy podczas kwerendy w Bibliotece Narodowej wymagano od niego okazywania dowodu właściwie gdziekolwiek się ruszył (może z wyjątkiem baru i toalety). I choć w większości przypadków wystarcza ten wydany na przykład w Polsce, zdarza się, że w sklepie nie chcą przyjąć płatności kartą, gdy się nie okaże szwedzkiego dowodu. Głównie dlatego, że nieszwedzkie dokumenty nie zawierają tak podstawowej informacji, jak personnummer posiadacza.
Mojej Sista natomiast kiedyś nie wpuszczono do klubu, bo nie miała przy sobie paszportu. Najwyraźniej niektóre sztokholmskie kluby znajdują się poza strefą Schengen...
Komentarze
Nie mówiąc już o najzwyklejszej ludzkiej ignorancji, która jest, niestety, zjawiskiem uniwersalnym. Choć owszem, jest tu też dodatkowy szwedzki element, mianowicie niechęć do działania wbrew czy obok przyjętym regułom (i nie mam tu nawet na myśli łamania przepisów, ale np. przyjęcie, że nawet jeżeli nie jest to nigdzie wyraźnie napisane, zagraniczny dowód osobisty jest równie dobry jak szwedzki), co znowu się wiąże z niechęcią do podejmowania odpowiedzialności za samodzielne interpretowanie reguł, gdy są niejednoznaczne.
M.
Swoją drogą to rzeczywiście trochę straszne... cokolwiek zrobię, wszystko o mnie wiedzą - od przekroczenia granicy państwa aż do pralni chemicznej... Czysty futuryzm.
M.
M.
M.
Mam 18 lat i ostatnio przeniosłam się tu do Szwecji do rodziny, która na ten czas również nie posiada personnummeru. A mi bardzo zależy na jego wyrobieniu. Im szybciej tym lepiej. (:
Byłabym wdzięczna za w miarę szybką odpowiedź.
Pozdrawiam!
Agnes
M.