Przejdź do głównej zawartości

W Narni

Jest takie miasteczko we Włoszech, w regionie Umbria, niewielkie i mało popularne wśród turystów, pomijane w większości przewodników, które jednak dla każdego fana twórczości C.S. Lewisa stanowi obowiązkowy punkt programu zwiedzania tych rejonów: Narni.

Swoją nazwę miasteczko zawdzięcza płynącej nieopodal rzece Nera. Jego korzenie sięgają czasów antycznych: pierwsze wzmianki pochodzą jeszcze sprzed czasów rzymskich, z VII wieku p.n.e.; nazywało się wówczas Nequinum. Rzymianie, którzy zdobyli je w IV wieku p.n.e., nazwali je Narnia. Do dzisiaj widać tam po nich ślady: akwedukt, przęsło mostu, części murów i bram wchłonięte w późniejszą tkankę miasta:

Późniejsze wieki dorzuciły jeszcze między innymi średniowieczne kościoły i twierdzę, renesansowe i barokowe kamienice... To samo w sobie nie jest może niczym szczególnym: po pewnym czasie zwiedzania Włoch człowiek się przyzwyczaja do ciągłego potykania się o antyczne i średniowieczne zabytki. W Narni jednak dodatkowo miejscami ma się wrażenie, że od czasu zbudowania niewiele się w nich zmieniło: jakieś to wszystko... surowe.

W dwunastowiecznym kościółku Santa Maria Impensole rzucił mi się w oczy kawałek fresku jakby świeżo odkryty spod późniejszych warstw muru:

Tuż obok, jakby w nawiązaniu do nazwy miasta i związanych z nią współczesnych skojarzeń, wizerunek świętej Łucji:

Narni uczepione jest szczytu wzgórza, kamienice wybudowane są blisko siebie, pozostawiając niewiele miejsca na wąskie, strome uliczki - właściwie bardziej przypominające ścieżki czy schody. Wszystko wybudowane tu jest z takiego samego, jasnobeżowego - w tamtejszym upale trudno oprzeć się wrażeniu, że spłowiałego w słońcu - kamienia, co czyni miasteczko nieco monochromatycznym.

Gdy tam przyjechałam, było akurat sobotnie południe, najgorętsza część doby, czas sjesty. Uliczki miasteczka były więc wyludnione, sklepy zamknięte na głucho. Tylko miejscami zobaczyć można było przemykającego szybko od cienia do cienia pojedynczego turystę. Widać było, że Narni to nie jest typowa turystyczna miejscowość, mimo że ostatnimi czasy próbuje się promować.

Najaktywniej tym promowaniem zajmują się ludzie ze stowarzyszenia Narni Sotterranea, którzy też są gospodarzami najciekawszej, moim zdaniem, atrakcji Narni: jej podziemi. Na wycieczkę po nich zabrał nas przewodnik, który był świadkiem - ba! aktywnym uczestnikiem - odkrywania owych podziemi, przez kilka wieków ukrytych pod klasztorem dominikanów. Wycieczka zaczęła się spokojnie: od zwiedzania podziemnego kościółka. Potem jednak nasz przewodnik odkrył przed nami mroczniejsze karty narnijskiej historii: cele więźniów Inkwizycji, całe pokryte wykonanym przez nich graffiti. Niesamowity widok - szczególnie, gdy towarzyszą mu pasjonujące opowieści przewodnika o jego i jego kolegów badaniach, prowadzonych między innymi w watykańskich archiwach, na temat działalności Inkwizycji w Narni i tożsamości więźniów, którzy wykonali rysunki na ścianach, o rozszyfrowywaniu bogatej symboliki zawartej w tych rysunkach... Słuchając tych opowieści mogłam tylko żałować, że za słabo znam język włoski, żeby dokładnie zrozumieć wszystko, o czym przewodnik mówił. I może też, że nie zostałam archeologiem;)

A jak to wszystko ma się do Lewisowskiej Narni? Autorzy broszury promującej miasteczko twierdzą, że Jack zainspirował się atmosferą i zabytkami miasta, wymyślając swój fantastyczny świat (co jednakże nie przeszkadza im w jednym miejscu w broszurze nazwać go "Carlem Lewisem"!). Osobiście jednak wątpię w tak bezpośrednie źródło inspiracji; nie zdziwiłabym się, gdyby Lewis nigdy nawet tam nie był, a nazwę znalazł po prostu w jakimś atlasie. Choć miasteczko ma swoją własną błogosławioną Łucję (nie tę samą, która namalowana jest na fresku ze zdjęcia), a Palazzo Comunale na głównym placu strzeże kamienny lew...


Komentarze

fieloryb pisze…
Gratuluję długiego i ciekawego wpisu. Ech te małe miasteczka włoskie... "Moje" włoskie miasteczko to (nomen omen) Morricone, trzydzieści kilometrów od Rzymu. Spędziłem tam trzy niezapomniane dni w trasie... Dygresja ma pod dygresjami mimowolnie, ale jak zwykle popłynęła w stronę muzyki...
martencja pisze…
Aż musiałam sprawdzić, gdzie leży Morricone i stwierdziłam, że kiedyś spędziłam dwa tygodnie całkiem niedaleko, w Teramo. Zdarzyło mi się tam, między innymi, jeść wyśmienitą pizzę. To we Włoszech, wbrew pozorom, nie jest wcale oczywistość. Bo na przykład w Narni miałam pecha zasmakować jednej z najgorszych pizz (?) od bardzo długiego czasu... Wliczając w to nawet mrożone pizze z supermarketu.

No i się zrobiła dygresja kulinarna:)

M.
Kolleander pisze…
Ha, nie darowałabym, gdyby wpis o Narni był krótki! X)

Aaa, już kocham to miejsce! Przepiękne!! Nie wiem, kto to mówił o Rzymie, że co wkopiesz łopatę, to uderzasz o jakiś zabytek... Tu jest chyba podobnie;) Choć podejrzewam o taką właściwość całe Włochy.

Nawiasem mówiąc tamtejszy most, który też chyba widziałaś, jest jakby zupełnie ze "Srebrnego Krzesła". Corot go malował - to ten sam?

Hmm, co do inspiracji Lewisa też nie jestem pewna, ale właściwie to co nim mogło kierować, gdyby rzeczywiście wybrał to miasto tylko na podstawie mapy? Podobała mu się nazwa? :/ (Co do pomyłki - trochę żenujące. Mogli przynajmniej sprawdzić w internecie;))

Lew trochę alienowaty, coś alla fauna z Bielefeld:)
martencja pisze…
No proszę, a Mój Brader mówił, że wpisy na blogach powinny być krótkie!;)

Podobną atmosferę ma kilka innych włoskich miasteczek, na przykład również położone na szczytach wzgórz toskańskie San Gimignano i Volterra.

Co do mostu - bardzo możliwe, podobno był on bardzo popularny wśród romantyków. Dzisiaj wygląda tak.

A co do inspiracji i podobania się nazwy - czemu nie? Nie sądzę też, na przykład, żeby Lewis był w Górach Aravis i się nimi inspirował przy konstruowaniu postaci o tym imieniu:) Choć oczywiście nigdy nic nie wiadomo, może i był - i tu, i tu:)

M.
martencja pisze…
I jeszcze a propos bledu w pisowni imienia Lewisa - niestety, broszura ta pelna byla roznego rodzaju bledow: gramatycznych, stylistycznych, ortograficznych... Najwyrazniej pisal ja ktos, kogo faktyczna znajomosc jezyka angielskiego byla duzo mniejsza, niz wyobrazona:) A szkoda, bo moglo to byc ciekawe zrodlo wiedzy o miasteczku, szczegolnie, ze trudno znalezc o nim wiele informacji w przewodnikach. A tak - robi bardzo zle, nieprofesjonalne wrazenie na czytajacych.

M.
Kolleander pisze…
W każdym razie brzmi ciekawie... prawie jak: "Karłem Lewisem":)

Z tego może wynikać, że, podobnie jak w Polsce, we Włoszech ludzie często trudnią się nie tym, czym powinni, zajmując miejsce innym osobom, wykwalifikowanym w odpowiednim zawodzie. Mogę się tutaj mylić, ale nawiedziła mnie taka smutna refleksja.