Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2014

Świątynie Paganu

  W okolicach Paganu (czy też Baganu), w środkowej Birmie, nad brzegiem jej największej rzeki Irawadi, roztacza się niezwykły region, słynny ze swoich kilku tysięcy buddyjskich świątyń. Wybudowano je w większości między XI a XIII wiekiem, kiedy to Pagan był stolicą silnego królestwa, którego władcy prześcigali się we wznoszeniu okazów pobożności. Niektóre z nich są tak małe, że można je porównać do chrześcijańskich kapliczek, inne to duże świątynie, z wielkimi i licznymi posągami Buddy, jeszcze inne to stupy, czyli coś w rodzaju przerośniętych relikwiarzy: konstrukcja w kształcie dzwonu, która kryje przedmiot o dużym religijnym znaczeniu (np. najsłynniejsza birmańska stupa to mieniąca się złotem i klejnotami ranguńska Szwedagon, która ma zawierać włosy Buddy). Niektóre są czerwono-pomarańczowe, z cegłą, z której je zbudowano pozostawioną na widoku, inne - otynkowane, w jasnych kolorach ze złoconymi elementami. Wszystkie one rozrzucone są na przestrzeni koło 100 k

Plastikowe krzesełka

Bary z małymi, kolorowymi, plastikowymi krzesełkami podbiły nasze serca. Są w Birmie wszędzie. Bar taki jest otwarty na ulicę, a czasami stoi w całości na ulicy, z wystawionymi na niej małymi stolikami, czasem parasolami chroniącymi przed słońcem, no i wspomnianymi krzesełkami. Krzesła i stoły są tak małe, że wydają się bardziej pasować do kącika zabaw dla dzieci niż do baru dla dorosłych. Głównym spożywanym w takim lokalu napojem jest zielona herbata (można, owszem, dostać w Birmie również czarną herbatę: wygląda ona jak czarna kawa, a jej smak skręca wnętrzności), często wystawiona w termosach na stolikach, szklanki do niej stoją obok w misce: tylko usiąść i się częstować. W barze przy lotnisku w Heho, gdy po wypiciu całego termosu chcieliśmy zapłacić za herbatę, dowiedzieliśmy się, że jest ona podawana za darmo i nie przyjęto od nas pieniędzy mimo nalegań. W niektórych barach można zjeść też pełny posiłek, przygotowany na miejscu w przenośnej kuchni.  

Ulice Rangunu

Życie w gorącym klimacie wylewa się na ulice, więc ulice centrum Rangunu są jednym wielki targowiskiem. Na wąskich i nierównych chodnikach (wszystkie płyty zdają się latać luzem, każda odłamana część oddzielnie, a pod nimi zieją niejednokrotnie tajemnicze otchłanie) rozkładają się sprzedawcy wszystkiego: smażonych na miejscu, w misce oleju przekąsek na patykach, gór owoców (całe stosy mandarynek!), pilotów do różnorakich urządzeń, różnego rodzaju większej i mniejszej elektroniki i sprzętu AGD, nowego i używanego (łagodnie powiedziane - część z wyłożonych rzeczy wygląda, jakby mogła się nadać już tylko jako przyciski do papieru), telefonów komórkowych, pirackich płyt DVD z filmami amerykańskimi i azjatyckimi, w tym świeżutkich premier, pirackich książek zeskanowanych często razem z naklejkami i podkreśleniami, jakie były w oryginałach. Kioski-apteki i stanowiska krawców, wystawiających na ulicę swoje maszyny do szycia. Bary z małymi plastikowymi krzesełkami i sklepy z neonowymi, bł

Ucieczka od zimy

Przed nieubłaganym mrozem uciekłam tym razem bardzo daleko. Tam, gdzie upał uderza po głowie i w pierwszej chwili odbiera dech. Tak, pali i męczy, ale mimo to nawet po dwóch tygodniach nie wymęczył mnie jeszcze na tyle, żebym zatęskniła za europejską zimą. Wracałam więc z mieszanymi uczuciami. Najpierw był Bangkok. Miasto świątyń i pałaców o kolorowych, wywiniętych dachach i lśniących złotem i mozaikami ścianach; miasto złotych i szmaragdowych Budd: Buddowie często występują w grupach, całe ich rzędy, dużych i małych, siedzących, stojących i leżących, już pozłoconych i takich, których wierni dopiero ozłacają przyklejając do nich złote listki. I wszyscy bez wyjątku z półprzymkniętymi powiekami: spokój, dystans i harmonia, a może zmęczenie upałem? Pierwszy raz podróżowałam po buddyjskim kraju i spodobało mi się to: otwarta, nieopresyjna atmosfera wita podróżnika i sprawia, że czuje się on mile widziany. Miasto takie, w kierunku których zmierzają miasta świat