Ze wszystkich zabytków Stambułu największe wrażenie zrobiła na mnie Hagia Sophia. Przez tysiąclecie kościół, pół tysiąclecia meczet, ostatni wiek - muzeum. Pamiątka po wielkiej cywilizacji bizantyjskiej, która, chociaż trwała ponad milenium u granic Europy, jest w niej traktowana nieco po macoszemu. Hagia Sophia już z zewnątrz przytłacza: jej wielka, jasnoczerwona bryła wymyka się próbom odnalezienia jakiejś myśli przewodniej - wygląda raczej, jakby co jakiś czas dobudowywano do niej kolejne, niezbyt regularne elementy. Albo jak wysokie wzgórze, obudowane szczelnie ceglanymi budynkami. Jednak dopiero wnętrze naprawdę robi wrażenie. Ogromną przestrzeń wypełnia rozproszone światło: to wpadające przez okna, to z zawieszonych nisko nad głowami, choć na linach ciągnących się aż z wysokiego sufitu, wieńców lamp, wreszcie to odbite w złocie mozaik. Ikonografia chrześcijańska miesza się tu z muzułmańską: Matka Boska spogląda z mozaiki na drewniane tablice z imionami