Przejdź do głównej zawartości

Literackimi śladami

Odkąd pół Europy oszalało na punkcie trylogii "Millenium", na zwiedzanie Sztokholmu można wybrać się śladami jej bohaterów. Za opłatą 120 koron szwedzkich można obejść z przewodnikiem punkty miasta, w których bywali bohaterowie i rozgrywały się najważniejsze wydarzenia powieści.



Podczas drugiej w moim życiu wizyty w Poznaniu Czytaczka Kolleander zabrała Czytaczkę Patysio i mnie na tour po Jeżycach, śladami miejsc z jednego z najpopularniejszych cykli powieściowych polskiej literatury: koło kamienicy Borejków przy Roosevelta 5, żółtego domu z wieżyczką przy ulicy Słowackiego (wieżyczka, jak i cała kamienica, dawno już nie jest żółta, tylko szarobura) i innych secesyjnych, pięknych, ale dość zaniedbanych kamienic Jeżyc. I cały czas zastanawiało mnie: Jeżycjada istnieje i zyskuje wielbicieli kilkadziesiąt lat dłużej, niż "Millenium" (kwestii wartości literackich obydwu cykli nie będę tu poruszać, a zresztą nie o nią tu chodzi). Dlaczego więc nie ma wycieczek śladami Jeżycjady? Albo chociaż jakiegoś dobrze oznaczonego szlaku turystycznego, którym miłośnicy literatury podążać mogliby na własną rękę? Tablic informacyjnych? Jakiegokolwiek, najmniejszego znaku, że powieści Małgorzaty Musierowicz rozgrywają się właśnie tutaj? (No i - ale to już nieco inna sprawa - dlaczego kamienice są nieodnowione i w takim ponurym stanie?) Jedyne, co znalazłam, to opisana w internecie propozycja spaceru i blog ze zdjęciami. My przynajmniej miałyśmy Czytaczkę Kolleander jako przewodnika, ale cała reszta miłośników literatury może nie mieć podobnego szczęścia. Czyżby mieszkańcy Jeżyc wstydzili się swojej sławy? Czekali, aż pisarka umrze? Czy też to głęboko zakorzenione polskie przekonanie, że na literaturze nie wypada zarabiać? Czasem wcale mnie nie dziwi, że czytelnictwo w tym pięknym kraju jest na tak niskim poziomie, skoro tak się wzbraniamy przed uczynieniem z literatury normalnego, codziennego elementu naszego otoczenia.





Komentarze

Izabellana pisze…
Cześć Martencjo, no więc to też mnie zastanawia - brak miejskiej turystyki alternatywnej. Jest to ciągle jeszcze nieodkryta żyła złota dla fanów nietypowych tras tematycznych. W Niemczech często brałam udział w takich wyprawach, np. "Ślady żydowskie gdzieś tam", "Graffiti i street art w Berlinie", "Śladami Bauhausu" itp. Robią to albo członkowie stowarzyszeń, albo nawet osoby absolutnie prywatne (śladami graffiti po Berlinie oprowadzał mnie... Szkot, mieszkający tam na wymianie...). Aż prosiłoby się, żeby powstała studencka spółdzielnia przewodnicka oferująca takie usługi! Wyjaśnienia mam dwa: a) jeszcze nikt u nas na to nie wpadł; b) strach przed lobby licencjonowanych przewodników miejskich PTTK. Popatrz na tę bzdurę: "Na podstawie Rozporządzenia Ministra Gospodarki z dnia 17.01.2006 roku w sprawie przewodników turystycznych i pilotów wycieczek w Polsce istnieje 10 miast-obszarów gdzie do wykonywania funkcji przewodnickich organizator musi zatrudnić przewodnika miejskiego z odpowiednimi uprawnieniami. W miastach tych zorganizowanych grup turystycznych oprowadzać nie mogą ani mieszkańcy, ani piloci czy nauczyciele. Miasta te to: Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Sopot, Gdynia, Katowice z GOP, Szczecin, Lublin i Toruń1.

Miasta te wydzielone zostały na podstawie art. 21 Ustawy o usługach turystycznych2. Wykaz tych miast obejmuje najważniejsze turystycznie miasta w Polsce. Z 10 największych polskich miast w wykazie nie ma jedynie Bydgoszczy. Najmniejszym miastem (nie licząc Sopotu i mniejszych miast GOP-u) jest Toruń (206 tyś mieszkańców)." Czy to nie jest skandal????
martencja pisze…
No więc nie będę obiektywna w odpowiedzi na to pytanie, ponieważ jestem beneficjentem tego przepisu, czyli przewodnikiem z państwowymi uprawnieniami (choć nie należę do lobby PTTK i trzymam się od niego z daleka od chwili zdania egzaminu, a także od kilku lat nie wykonuję już tego zawodu). A nawet uważam, że w założeniu ma on sens: założeniem tym jest mianowicie zagwarantowanie turystom, że oprowadza ich osoba z odpowiednim przygotowaniem, a nie ktoś, kto dzień wcześniej podczytał sobie przewodnik. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś oprowadzała rodzinę czy znajomych, przepis dotyczy tylko grup. I nie jest to bynajmniej polski wymysł, podobnie jest w niektórych innych państwach europejskich.

Może więc rzeczywiście kwestia uprawnień jest tutaj pewną przeszkodą - mogłyby być pewne problemy ze znalezieniem osób, które miałaby i uprawnienia, i zainteresowania dla tego właśnie rodzaju wycieczek. Jednak nie przeszkadza to, żeby stworzyć oznaczony szlak turystyczny, z tablicami informacyjnymi i drogowskazami. Np. w centrum Szczecina wszystkie ważniejsze punkty (przyznać trzeba, jest ich niewiele) połączone są namalowaną na chodnikach i ulicach czerwoną linią, która biegnie przez wszystkie atrakcje turystyczne. Uzupełnione jest to mapami i tablicami informacyjnymi, tak więc żeby zwiedzić Szczecin wystarczy iść wzdłuż czerwonej linii.

A co do wycieczek tematycznych, to też są przykłady w Polsce, np. wycieczki trabantem po krakowskiej Nowej Hucie, a dużo bliżej - gdyński szlak modernizmu. Informacji o nim można zasięgnąć właściwie w każdej gdyńskiej kawiarni, pubie czy restauracji, bo wszędzie tam jest pełno ulotek, broszur, a nawet publikacji naukowych na temat. Bardzo mi się ta inicjatywa podoba!

M.
Zula pisze…
"Czytaczka Patysio" to brzmi prawie jak "Towarzyszka Patysio" :D
martencja pisze…
...przodowniczka naszej wycieczki!

M.
Kolleander pisze…
Wycieczki książkowe by się przydały, jestem za. Jeżycjada jest idealna dla promocji miasta. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przybyłyśmy z kuzynką do Poznania (rety, już chyba z 10 lat temu!), celem naszego biegu nie była wcale Katedra ani Fara, ani nawet koziołki, tylko kamienica przy Roosevelta 5.

Co do Bydgoszczy, kocham to miasto, ale... szczerze mówiąc, tam nie ma szczególnie po czym oprowadzać. Duża część zabytków została zburzona i już jej nie odbudowano. Dopiero obecnie robi się coraz ładniejsze, może z kilka rzeczy by się znalazło.

Hehe, Patysio, miałam podobnie komunistyczne skojarzenie;)
martencja pisze…
O właśnie, koziołków - które, jak dowiedziałyśmy się od przypadkowo podsłuchanego przewodnika, nie czekają na nikogo - jeszcze nie widziałam. To dobry powód, żeby jeszcze wrócić do Poznania!

M.
Kolleander pisze…
@ "To dobry powód, żeby jeszcze wrócić do Poznania!"

Otóż to!:D
Kuba pisze…
Tak na marginesie - miałem ostatnio spotkanie z dużą grupą poznaniaków. Przedział wiekowy 30-40 lat, płci obojga, czyli teoretycznie z twórczością pani Musierowicz mieli okazję się zetknąć. W praktyce Jeżyce kojarzyły im się przede wszystkim z Peją. Prędzej doczekacie się więc wycieczek śladami polskiego hip-hopu, niż jakichś starych książek...
martencja pisze…
Hmm, nie wiem, prawdę mówiąc, czy na Twoim miejscu przyznawałabym się tak publicznie do posiadania takich znajomych:P

M.
Kuba pisze…
Znajomi czy nie znajomi, tacy są ludzie. Jeśli szukasz przyczyny braku wycieczek śladem książek Musierowicz, to może jest nią ich niszowość?
martencja pisze…
Jeżeli Musierowicz jest niszowa, to doprawdy nie wiem, co w tym kraju nie jest. Pewnie problem polega na tym, że literatura jako taka jest niszowa:/ Ale to trochę powrót do mojego pierwotnego argumentu: literatura nie jest częścią codziennego krajobrazu, może powinno się ją takową uczynić.

M.
Kuba pisze…
Uczynić jak? Dekretem prezydenta?

Zresztą literatura jako taka nie jest bynajmniej niszowa. Empik trzyma się mocno, i nie zarabia wyłącznie na sprzedaży pocztówek i gier na Playstation nie?
martencja pisze…
@"Uczynić jak? Dekretem prezydenta?"

O tym m.in. była niniejsza notka. Nie uważałeś:P

A to, że czytelnictwo w Polsce jest na niskim poziomie powie Ci każde badanie - od profesjonalnych po takie zupełnie subiektywne, z kryterium oceny na zasadzie ile osób widać z książkami w środkach komunikacji publicznej (w porównaniu z taką na przykład Szwecją).

M.
Kuba pisze…
Nie wiem. Dawno nie jeździłem środkami komunikacji publicznej :-P
martencja pisze…
Mam nadzieję, że mniej dawno przeczytałeś jakąś książkę:P

M.
Kuba pisze…
Właśnie czytam, i to jak się wciągnąłem! Czytałem przez cały lot do Kijowa (w sumie można to uznać za komunikację publiczną). BTW ostatnio zawsze w samolocie jest pare osób z Kindlami.
martencja pisze…
Kindle, hrmpf.

M.