Są takie momenty w mojej pracy, kiedy dopada mnie panika związana ze zbliżającym się deadline'em i/lub rozczarowanie własną bezproduktywnością. Wtedy zdarza mi się przyjść do pracy w sobotę.
Widok biurowca w sobotę nie przywodzi na myśl pozytywnych skojarzeń. Nawet mimo że moja uczelnia nie ma jakichś szczególnie złowrogich, starych budynków. Wejście jest zamknięte, trzeba je sforsować za pomocą karty magnetycznej i kodu. Stołówki i bary pozamykane; światła powyłączane, palą się tylko pojedyncze świetlówki, oznaczenia wyjść ewakuacyjnych oraz diody drukarek i kopiarek, które przeszły w tryb uśpienia - jedną z nich będę musiała obudzić. Atmosferę pogłębia jeszcze to, co za oknem: sztokholmski listopad, ciężkie, szare chmury, deszcz i zmrok zapadający już po trzeciej. Moje biuro jest na samym końcu długiego i wąskiego korytarza. I ani żywej duszy, jestem jedyną osobą na piętrze, jeżeli nie w ogóle w całym budynku. Zaczynam nerwowo reagować na wszelkie odgłosy.
W takich chwilach człowiek zaczyna żałować, że tyle się w życiu filmów naoglądał. Na czele z tym ostatnim, obejrzanym wczoraj za namową Sista, ukazującym Szwecję taką, że nic, tylko się spakować i wyjechać póki człowieka jakimś cudem jeszcze nic strasznego nie spotkało, i to najlepiej od razu na antypody.
Ech, nie opłaca się przychodzić do pracy w soboty...
Widok biurowca w sobotę nie przywodzi na myśl pozytywnych skojarzeń. Nawet mimo że moja uczelnia nie ma jakichś szczególnie złowrogich, starych budynków. Wejście jest zamknięte, trzeba je sforsować za pomocą karty magnetycznej i kodu. Stołówki i bary pozamykane; światła powyłączane, palą się tylko pojedyncze świetlówki, oznaczenia wyjść ewakuacyjnych oraz diody drukarek i kopiarek, które przeszły w tryb uśpienia - jedną z nich będę musiała obudzić. Atmosferę pogłębia jeszcze to, co za oknem: sztokholmski listopad, ciężkie, szare chmury, deszcz i zmrok zapadający już po trzeciej. Moje biuro jest na samym końcu długiego i wąskiego korytarza. I ani żywej duszy, jestem jedyną osobą na piętrze, jeżeli nie w ogóle w całym budynku. Zaczynam nerwowo reagować na wszelkie odgłosy.
W takich chwilach człowiek zaczyna żałować, że tyle się w życiu filmów naoglądał. Na czele z tym ostatnim, obejrzanym wczoraj za namową Sista, ukazującym Szwecję taką, że nic, tylko się spakować i wyjechać póki człowieka jakimś cudem jeszcze nic strasznego nie spotkało, i to najlepiej od razu na antypody.
Ech, nie opłaca się przychodzić do pracy w soboty...
Komentarze
Gorzej gdy np. usiłujemy zjeść coś we własnym mieszkaniu w nocy (gdy nie było tego dnia czasu na kolację). W 8 wypadkach na 10 (co zostało potwierdzone przez amerykańskich naukowców ;-)) chęć zachowywania się cicho w półmroku kuchni powoduje upadek chleba masłem na dół, zacięcie nożem przy krojeniu i doprawienie tego solą lub co gorsza spowodowanie hałasu przy pomocy kuchennych sztućców albo rondli.
Myślę, że producenci naczyń, mebli powinni wypełnić tą jakże ważną lukę bezpieczeństwa i wygody życia i ponalepiać odpowiednie ostrzeżenia wykonane z fosforyzujących materiałów na sprzęty kuchenne :-D.
Jakże pięknie byłoby jeść rosół patrząc na połyskujący szlaczek na brzegu talerza układający się w napis:
Nie trać na żarcie
w nocy czasu
pozbędziesz się tuszy
i złego hałasu...
A za Twoim wywodem na temat nocnych przygód kuchennych kryje się, zgaduję, jakaś trauma;) Ja na szczęście sytuację mam taką, że mogę spokojnie w nocy zapalić w kuchni światło i do woli brzękać naczyniami.
Podziwiam zdolności poetyckie;)
M.
w realnym, codziennym życiu? Zaznaczam - w realnym, niż samodzielnie przeżyta przygoda kuchenna lub biurowa?
Na pracownika sąsiedniego biura można przygotować nóż do papieru... Co do historii kuchennych (http://historie.kuchenne.filmweb.pl/f104163/Historie+kuchenne,2003/opisy) liczyłem po cichu na odzew dygresyjny w duchu klämrisk.
Tak przy okazji - czy Szwedzi są ponuraści na co dzień? Widać inne różnice charakterów między polskim a szwedzkim duchem narodowym?
Co do sztućców, sprawa jest skomplikowana - została opisana (w domyśle) bogini od spraw trudnych, zajmująca się zacinającymi się w szufladach narzędziami kuchennymi... ale o tym może przy innej okazji.
Film "Historie kuchenne" widziałam jeszcze na studiach i jak większość szwedzkich filmów, jakie zdarzyło mi się w życiu zobaczyć, niemal zupełnie zapomniałam zaraz potem;) Ale słyszałam, że coś w tym jest, to znaczy, że szwedzkie kuchnie rzeczywiście są projektowane tak, żeby najwygodniej się w nich pracowało. Pamiętam na przykład, jak nasza lektorka na studiach, Szwedka, narzekała, że jej kuchnia w Polsce jest źle urządzona. Ja osobiście nie zauważyłam jednak żadnej specjalnej różnicy (zauważyłam natomiast takową w kuchniach włoskich, które sprawiają wrażenie, jakby zaprojektowano je w tym celu, żeby ludzie się o wszystko obijali, sięgając po różne rzeczy byli zmuszeni do pokonywania najdłuższych możliwych dystansów, a pracując przy blatach musieli stawać na palcach). Jakichś szczególnych przejawów klämrisków nie zaobserwowałam, z wyjątkiem tego, że w celu włączenia palnika na kuchence trzeba przekręcić zylion pokręteł. No i oczywiście nie ma nigdzie kuchenek gazowych.
Temat szwedzkiego charakteru narodowego jest chyba jednak trochę zbyt szeroki jak na komentarz... Nie powiedziałabym, że Szwedzi są ponurzy, ale są mniej skłonni do kontaktów z ludźmi, których nie znają. Więc często trudno jest nawiązać pierwszy kontakt i w ogóle sprawiają wrażenie nieśmiałych. I nie lubią siadać obok kogoś w środkach komunikacji;] Z drugiej strony, jest ich tak mało w stosunku do dostępnych miejsc w autobusach i metrze, że zwykle mogą sobie na to pozwolić:)
M.
A co do dziwnych myśli - wiesz przecież, że mi się wszystko kojarzy. Z filmami, znaczy;)
Przy okazji, witam w moich skromnych progach.
M.