Przejdź do głównej zawartości

Jaka piękna katastrofa!

Nie tylko Polacy lubują się w celebrowaniu narodowych porażek. Szwedzi swoją popisową, spektakularną porażkę z wielkim nakładem pracy i kosztów wydobyli z dna morza, przez trzydzieści lat pucowali, rekonstruowali i konserwowali, następnie obudowali muzeum i od dwudziestu lat z dumą pokazują turystom.


Porażkę wybudowano w roku 1628 w stoczni na Skeppsholmen (dziś Blasieholmen) w Sztokholmie, ozdobiono ponad 900 barwnie malowanymi rzeźbami, wyposażono w 64 działa różnej wielkości oraz dziesięć żagli o powierzchni prawie 1300 m² i nazwano "Vasa". Tak wyposażona wyruszyć miała ona na morza Europy, aby wspomagać szwedzkiego króla Gustawa Adolfa w wojnie trzydziestoletniej (która na tym etapie była jednakże na razie jeszcze tylko dzięsięcioletnią), a szczególnie w walkach z jego kuzynem Zygmuntem, który wciąż nie mógł się pogodzić z utratą dziedzicznego tronu i bezczelnie nadal tytułował się królem Szwecji.

10 sierpnia 1628 porażka została zwodowana. Mieszkańcy stolicy zgromadzili się tłumnie na licznych okolicznych wyspach, aby obserwować, jak ta imponująca i potężna machina wojenna wypływa ze stoczni, wystrzela salut i rozpoczyna swoją podróż w kierunku Morza Bałtyckiego. Po przepłynięciu nieco ponad kilometra trzy postawione żagle łapią podmuch wiatru, który przechyla okręt na bakburtę - prostuje się, ale balast wewnątrz zdążył już zmienić miejsce. Przy kolejnym podmuchu "Vasa" przechyla się na tyle, że woda sięga otwartych furt działowych, wlewa się do środka i bardzo szybko, zanim jeszcze zdołał na dobre wypłynąć z portu w swoją pierwszą podróż, z wielkim hukiem i trzaskiem, z 900 rzeźbami, 64 działami, 10 żaglami i 50 członkami załogi, okręt idzie na dno.


...gdzie przeleżał 333 lata, do roku 1961, kiedy go wydobyto - a najpierw jeszcze musiano znaleźć, ponieważ jakimś cudem zapomniano, gdzie leży, mimo że zatonął niemalże w środku miasta, przy setkach, jeżeli nie tysiącach świadków, a po katastrofie wydobywano z niego działa i inne elementy wyposażenia. 15 czerwca 1990 otwarto muzeum, w którym można podziwiać wrak wraz z całym historycznym i naukowym kontekstem jego budowy, wydobycia oraz konserwacji. Między innymi znajdują się tam dwa powyższe modele - pierwszy pokazuje, jak "Vasa" miał wyglądać w pełnej krasie, a drugi, jak prawdopodobnie wyglądał dramatyczny moment. Sam okręt wygląda dziś tak:


Schadenfreude...? A pewnie! Porażkę wybudowano wszak na wojnę z Polską. Na ekspozycji przedstawiającej historyczne tło znalazło się nawet miejsce na model bitwy na redzie portu gdańskiego, lepiej znanej jako bitwa pod Oliwą - nieproporcjonalnie zresztą duży w stosunku do wagi samej bitwy (to, że ta potyczka ma rangę jednej z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszej, bitwy morskiej w historii naszego kraju świadczy tylko o "bogactwie" polskich tradycji morskich...).

Komentarze

fieloryb pisze…
Skoro dygresyjnie uzupełniam ten blog muzyką to proszę ("jaka piękna..."):
http://w264.wrzuta.pl/audio/9MbeXYnkwLx/ballada_tragiczna

i mam naiwną choć małą wiarę, że kiedyś ludzie nie będą produkować broni wszelakiej a w zamian za to żyć pięknie.
martencja pisze…
Och, idealista z Ciebie!

A ta piosenka mi też się skojarzyła, prawdę mówiąc.

M.
Kolleander pisze…
łał, prawie Czarna perła... piękny statek.

O rety. Myślałam, że chociaż się rozpadł na jakiejś wojnie, bitwie, że może przydarzyło się coś romantycznego - np. załoga wysadziła się w otoczeniu tych wszystkich rzeźb, by piękny statek nie dostał się w ręce wroga...

a porażka miała właściwie miejsce już w fazie konstrukcyjnej:>

Myślę, że wszystkiemu jest winny brak Ikei i klamrisków. Skąd Szwedzi mieli wiedzieć, co im grozi? Jak w takim razie mogli się przygotować na ewentualne przechyły statku i podmuchy wiatru?
martencja pisze…
No tak, zdecydowanie, ktoś powinien ich był uprzedzić, że jak wyruszają w podróż morską, powinni się liczyć z wiatrem i przechyłami!

A takich "romantycznych" historii jest wiele, również w szwedzkiej flocie. Na przykład na dnie Cieśniny Kalmarskiej leży wrak okrętu Kronan, który wyleciał w powietrze w czasie potyczki z Duńczykami, gdy ogień dostał się do magazynu prochu. A w Zatoce Gdańskiej leży Solen, którego szwedzka załoga wysadziła, gdy już miał się dostać w ręce Polaków w czasie bitwy pod Oliwą (używam tu określenia "Polacy" oczywiście umownie. Abstrahując już nawet od tego, że przykładanie kategorii narodowych do ludzi siedemnastowiecznych byłoby anachronizmem, to trochę wątpię, żeby we flocie biorącej udział w bitwie pod Oliwą znalazło się dużo ludzi umiejących choć dwa słowa po polsku). Eksponaty wyłowione z tych dwóch okrętów można podziwiać w muzeach morskich w Kalmarze i Gdańsku.

Tylko że takie rzeczy się po prostu w walkach na morzu zdarzają. I nie stanowią one takich piramidalnych porażek. O nich nie opowiadałabym z takim złośliwym schadenfreude:)

Skojarzenia z Czarną Perłą też miałam oglądając ten okręt:)

M.