Przejdź do głównej zawartości

Wróg nie istnieje


Z wielu eksponatów zgromadzonych na berlińskiej Wyspie Muzeów, zwiezionych z różnych stron świata "na mocy międzynarodowych umów" (których międzynarodowość, obawiam się, ograniczała się do białych Europejczyków i nie przewidywała pytania o zdanie narodów, których przodkowie owe zabytki wyprodukowali), największe wrażenie zrobiła na mnie droga procesyjna prowadząca do Bramy Isztar.


I to nawet nie (tylko) ze względu na swoją monumentalność i wartości artystyczne - ale przede wszystkim ze względu na nazwę: Aj-ibur-shapu, co podobno znaczy "Wróg nie istnieje". Pycha? Psychologiczne wyparcie? Czy też - ogromna wiara w magiczną moc słów?


Komentarze

Kolleander pisze…
Zdaje mi się, że tam byłam. Czy tam się również znajduje Ołtarz Pergamoński? Jest co zwiedzać! Zawsze podziwiałam samozaparcie, z jakim pokonywano setki kilometrów, żeby mieć u siebie takie monumenty. Ale wiadomo - ich wartość przynosi potem niewymierną korzyść w postaci prestiżu.

Sama nie wiem, czy prym w ograbianiu innych z dzieł sztuki wiedzie Wielka Brytania, czy Niemcy, czy może jeszcze inny kraj. To powinno być zabronione, o! Nakradli, a teraz się lansują. Nasza "Dama z gronostajem" czy "Miłosierny Samarytanin" zostały przynajmniej zakupione, a nie ukradzione.

(Inna historia to np. Sąd Ostateczny Memlinga w Gdańsku, ale no cóż, takie życie ;> :P )
martencja pisze…
Ale nie oszukujmy się - to, że w Polsce mało jest dzieł sztuki nakradzionych nie wynika raczej z naszej wrodzonej szlachetności, tylko z braku okazji do grabienia starożytnych kultur. W Polsce w XIX wieku na ogół inne rzeczy mieli ludzie na głowie.

Ciekawostka: w latach 30tych coponiektórzy w naszym kraju, chcąc nadgonić za światowymi potęgami, zaczęli starania o pozyskanie przez Polskę kolonii. Ponieważ prawie cały świat był już zasadniczo podzielony między innych, na polską kolonię wytypowano Liberię i nawet posłano tam kolonistów, którzy mieli zająć się uprawianiem kawy. A w kraju powołano w międzyczasie Ligę Morską i Kolonialną. Oczywiście nic z tego nie wyszło, trochę przez niechęć "prawdziwych" potęg kolonialnych, ale bardziej przez brak doświadczenia i kapitału - całe przedsięwzięcie było raczej typowo polskim romantycznym zrywem niż solidnie przygotowaną akcją.

No, to mi wyszła dygresja historyczna! Ale przecież nie po to się męczę z tym doktoratem, żebym się nie mogła potem popisać takimi ciekawostkami:)

M.
ewa pisze…
ależ brutalnie to określasz - "grabienie starożytnych kultur". Przecież to były w pełni uzasadnione akcje transferu dzieł sztuki z krajów zagrożonych [np.zagrożonych staniem się kolonią innego mocarstwa;)] do jakże bezpiecznej Europy, gdzie mogły być podziwiane przez szerokie grono miłośników sztuki bez konieczności udawania się przez owo grono w długą i ryzykowną podróż poza granice cywilizowanego świata...;)))
ewa pisze…
co do nazwy mam 2 pomysły:
1. wróg (już) nie istnieje - bo go wycięliśmy byliśmy w pień;)
2. 'wróg nie istnieje' jako starożytny odpowiednik matrixowego 'there's no spoon', czyli nic nie jest takie jak myślisz, wszystko jest względne, uważaj jaki kolor mają pigułki, które łykasz itp;)
martencja pisze…
Ewo, mam dwa pytania, pierwsze a propos pierwszego wpisu, drugie a propos drugiego:
1. Czy kiedykolwiek się zastanawiałaś nad tym, żeby zająć się PR?
2. Jaki kolor miały pigułki, które łyknęłaś przed napisaniem tego:P?

M.
Kolleander pisze…
Hmm... właściwie mamy też troszkę starożytności, tak mi się przypomniało. Nie licząc greckich waz (bo wazy to tam wszyscy jakieś mają), w Warszawie jest trochę fresków z Faras czy, o ile dobrze pamiętam, egipskich mumii itp. (ale mumie to chyba też wszyscy mają;).

Marto dzięki Tobie się nieco podszkolę w historii, ba ja w historii kiepska jestem:) więc pisz proszę jak najwięcej. O planach co do Liberii nie wiedziałam, a przynajmniej nie pamiętam z czasów szkolnych. Romantyzm kolonialny bądź kolonializm romantyczny... To zabrzmiało rzeczywiście bardzo swojsko.

"Wróg nie istnieje" - myślę, że tak jak piszesz Marto, połączenie psychologicznego wyparcia z wiarą w magiczną moc słów. Czyli w jakimś sensie pomysł nr2;)

Mam jeszcze interpretację nr3: bo wszyscyśmy jednością i przyjaciółmi, peace, peace. Ale wtedy jeszcze hipisów nie było, więc skądże by się wzięły takie piękne myśli?
ewa pisze…
Marto,
ad 1. Nie, nie myślałam o PR. Ale kto wie, teraz remonty, wesela, każda kasa się przyda...
ad 2. Łykałam tylko witaminę C w pigułce o kolorze żółtawo-szarawo-bliżejnieokreślonym;) Jak sądzę, większy wpływ na stan mojego umysłu mogło mieć sprawdzanie serii ołówkowych wytworów graficznych czterdzieściorga dzieci z zerówki:]