Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2018

Zabytki

Odkąd pierwszy raz wyjrzałam przez okno swojego tutejszego pokoju, zaintrygował mnie widok. A konkretnie kamienna wieża. Zamki, pomyślałam, w Ameryce?? No nie, zamków tu nie mają, ale to nie znaczy, że nie mają zabytków i historycznych miejsc. Wieża, jak się okazało, pochodzi z 1903 roku i została zbudowana dla upamiętnienia ważnego historycznego faktu, że w tym właśnie miejscu, a konkretnie na wzgórzu o nazwie Prospect Hill w miejscowości Somerville, pierwszego dnia roku 1776 została podniesiona pierwsza amerykańska flaga. Wyglądała ona tak jak widać powyżej: w rogu miała jeszcze brytyjskiego Union Jacka, a poza tym trzynaście pasów symbolizujących trzynaście kolonii. Prospect Hill, jako najwyższy punkt w okolicy, miał spore znaczenie strategiczne, dlatego obozowali tutaj rewolucjoniści w czasie wojny o niepodległość, której początki rozegrały się w dużej części właśnie w tych okolicach.  A z wieży rozciąga się całkiem niezły widok na Somerville i Boston w odda

Podróż do przeszłości

Kontakty z amerykańską bankowością to jak podróż w czasie. Jako że tutejszy system bankowy rozwijał się wcześniej od europejskiego, zachował dotąd niektóre archaiczne rozwiązania, które w Europie już zarzucono albo których w ogóle nigdy nie wprowadzono. Takie rzeczy jak nietracenie nigdy karty kredytowej z oczu albo zabezpieczanie transakcji PIN-em to najwyraźniej jakieś lewackie europejskie fanaberie, którymi Land of the Free nie ma zamiaru się przejmować — kelnerzy wynoszą więc w najlepsze karty klientów na zaplecze, a ekspedienci są nieco skonfundowani, gdy terminal żąda PIN-u jak się przez niego przepuści europejską kartę. No i czeki... O mój jeżu, czeki! Wiecie, jak na filmach, gdy jakiś arystokrata nonszalanckim ruchem wyjmuje oprawioną w skórę książeczkę czekową, pytając, na ile wypisać, żeby jakiś natręt przestał zawracać głowę? Jak lord Grantham próbuje przekupić Toma Bransona, żeby zapomniał o jego córce i sobie poszedł...? No więc tutaj takie wielkopańskie gesty

Frozen

Amerykanie kochają lód. Dla pewności, że lodu im nigdy nie zabraknie, sprzedają go worami w supermarketach. Dla pewności, że uda im się go dostać również poza godzinami pracy supermarketów, stawiają automaty na lód na ulicach. Jest to konieczne, ponieważ lód jest niezbędnym dodatkiem do każdego napoju, który nie jest gorącą herbatą albo kawą; gdy na przykład serwuje się napoje gazowane w ramach szwedzkiego stołu, obok nich znajdzie się micha lodu. Co by się stało, gdyby zaserwowano kiedyś napój bez lodu, ciężko mi powiedzieć, bo jeszcze takiego fenomenu nie udało mi się zaobserwować. Przypuszczam, że doszłoby do scen zgoła apokaliptycznych. Amerykanie kochają też klimatyzację. Choćby na zewnątrz panowało przyjemne 20 stopni, we wnętrzach musi być 15. Gdy na zewnątrz jest 35, we wnętrzu też jest 15, bo nic tak nie sprzyja dobremu zdrowiu, prawdaż, jak nieustanne przechodzenie między skrajnościami. Najwyraźniej świat jest dla mieszkańców tego kontynentu po prostu za gorący.

Reaktywacja

Due to popular demand... No dobrze, może ze dwie czy trzy osoby się dopominały  —  zatem due to a demand, blog powraca!  Żeby relacjonować dziwy tym razem amerykańskiego życia. Zobaczymy, na jak długo starczy mi tym razem zapału... Mam pełną świadomość, jak antyczne to medium, no co najmniej z zamierzchłej zeszłej dekady. Świadectwem tego są zresztą niedziałające tu i ówdzie linki i niewyświetlające się fotografie w starych wpisach — nie będę ich naprawiać, między innymi dlatego, że nie pamiętam już, do czego odsyłały i co przedstawiały... Niech pozostaną jako swego rodzaju świadectwo upływu czasu. A na dobry początek nic nie byłoby bardziej adekwatnego niż amerykański klämrisk!