Przejdź do głównej zawartości

Samotność

Nie znam się na piłce nożnej i znać się nie zamierzam. Dzięki temu jeżeli już z jakiegoś powodu tego typu widowisko zwróci moją uwagę, obserwuję je jako zjawisko społeczno-antropologiczne oraz studium zachowań stadnych. Na tej zasadzie poszłam kiedyś na mecz Fiorentiny z Sampdorią - mieszkanie przez parę miesięcy w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu Fiorentiny i obserwowanie w co drugą niedzielę tłumów kibiców zmierzających na i ze stadionu obudziło w końcu we mnie i w mojej współlokatorce ciekawość, która kazała nam wybrać się tam którejś niedzieli. Zasiadłyśmy w samym środku sektora o eleganckiej nazwie Curva Fiesole, a więc wśród oddanych kibiców gospodarzy, mogłyśmy więc do woli nasłuchać się zestawu okrzyków i piosenek, a nawet obejrzeć układy choreograficzne. Najbardziej podobał mi się ten, który polegał na tym, że cały stadion zaczynał nagle szybko podskakiwać w miejscu. Mecz zakończył się druzgocącym dla gości wynikiem 5:1, a także wyniesieniem na stadion wielkiej flagi Fiorentiny, na której podskakiwali sobie w najlepsze zawodnicy i działacze, a także rzucaniem w stronę publiczności koszulek, a w niektórych przypadkach nawet spodenek. 

Wczorajsze wydarzenia dały mi natomiast pretekst do refleksji nad kondycją ludzką, a konkretnie nad dotkliwą samotnością jednostki w tłumie. Uosobieniem tej samotności był hiszpański bramkarz, przez większą część meczu pozostający jedyną osobą na swojej połowie boiska. Aż przykro było patrzeć, jak rozpaczliwie próbował znaleźć sobie coś do roboty: poprawiał rękawice, biegał w tę i wewte, podskakiwał, wykonywał gimnastykę, rozciągał mięśnie, znów poprawiał rękawice, machał rękami, jakby chciał zawołać: "Hej, chłopaki, ja też chcę pograć! Ja też chcę być w telewizji!" Sprawiał wrażenie, jakby lada chwila miał wyjąć telefon i zacząć SMS-ować ("Pozdrowienia z Polski. Nudny kraj."), czy też rozłożyć krzesełko i rozpocząć lekturę gazety.

A gdański stadion rzeczywiście jest ładny. Dużo ładniejszy niż ten we Florencji:)



Komentarze