Przejdź do głównej zawartości

Wilkołaki z Gryfii

Nastała kalendarzowa wiosna, więc teoretycznie powinno się poruszać jasne, pogodne tematy. Jednak że wiosna jak na razie pozostaje jedynie kalendarzowa, a śnieg od tygodnia pada z najwyżej kilkugodzinnymi przerwami, na jasne i pogodne tematy nie mam zwyczajnie siły. Wręcz przeciwnie - humor mi się robi coraz bardziej mroczny w miarę jak coraz więcej śniegu zalega na chodniku przed moją kamienicą. Przy mrocznym humorze przypominają się mroczne historie. Jak na przykład ta opowiadająca o tym, jak to Gryfię - taka bowiem jest prawidłowa polska nazwa Greifswaldu - opanowały wilkołaki.

Miało to miejsce około roku 1640. Potworów było tak dużo, że właściwie przejęły one kontrolę nad miastem, operując z bazy na Rakower Straße. W Gryfii zapanował terror, nikt nie ważył się wystawić nosa z domu po zmierzchu w obawie przed atakiem. W końcu gryfijscy studenci postanowili stawić czoła wilkołakom i pozbyć się ich z miasta. Z początku ich wysiłki nie przyniosły rezultatów - wydawało się, że wobec przeważających ponadnaturalnych sił studenci nie mieli szans. Aż w końcu któryś z nich wpadł na sprytny pomysł, żeby zebrać wszystkie srebrne przedmioty, jakie mogli znaleźć i przetopić je na kule. Uzbrojonym w nie studentom wreszcie udało się pokonać wilkołaczą inwazję.

True story.

Mam kolegę, poważnego historyka z doktoratem z jeszcze poważniejszej europejskiej uczelni (jeśli wypada mi to pisać, będąc również jej absolwentką), przez pewien czas mieszkańca Gryfii, który zajmuje się badaniem wilkołaków - a raczej, rozpowszechnienia historii o wilkołakach na terenie Europy. Okazuje się, że historie te nie były równie popularne na całym jej obszarze. Szczególnie obfitowały w nie na przykład niektóre rejony Niemiec oraz Inflanty. Miałam kiedyś okazję wysłuchać wykładu relacjonującego proces sądowy pewnego mieszkańca Inflant, który został oskarżony o bycie wilkołakiem. Co ciekawe, oskarżony bynajmniej temu faktowi nie zaprzeczał (mimo że wysłano do niego prawnika i pastora, którzy mieli się upewnić, czy na pewno zdaje sobie sprawę z konsekwencji swoich twierdzeń), wręcz przeciwnie, z dumą twierdził, że ta przypadłość pomaga mu walczyć z diabłem, a poza tym przedstawił całkiem ciekawą wizję świata - między innymi wskazał, gdzie w okolicy znajduje się wejście do piekieł, a gdzie spotykają się czarownicy i czarownice. Sąd, nie bardzo wiedząc, co z nim począć, przeciągał proces, mając nadzieję, że oskarżony - będący już w podeszłym wieku - wkrótce umrze w sposób naturalny i problem rozwiąże się sam.

Ale zboczyłam nieco z tematu. Tymczasem wilkołaki miały wrócić na Pomorze w latach 40. XX wieku, choć tym razem po drugiej stronie przesuniętej właśnie w te okolice granicy. Tak przynajmniej twierdziła komunistyczna propaganda - a mi jakoś nigdy nie wystarczyło determinacji, żeby sprawdzić, czy jej twierdzenia miały jakieś oparcie w prawdzie. W każdym razie jeszcze w 1970 wydawany w Szczecinie "Przegląd Zachodniopomorski" pisał o grupach niemieckich dywersantów, uprzykrzających w ostatniej fazie wojny i tuż po jej zakończeniu życie postępującym w głąb Niemiec aliantom, a potem polskim osadnikom na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. Grupy te przybrać miały nazwę "Wehrwolfu", czyli wilkołaków właśnie: "Jak wiadomo - pisał w "Przeglądzie..." niejaki Józef Orlicki - koncepcja utworzenia zbrojnego podziemia hitlerowskiego, m.in. w postaci ‘Wehrwolfu’ na terenach zajmowanych przez zwycięskich aliantów, w szczególności przez Armię Czerwoną, zrodziła się jesienią 1944 r. w kołach wywiadowczych, policyjnych i partyjnych III Rzeszy. Głównymi twórcami tej koncepcji byli: przyszły szef wywiadu Niemieckiej Republiki Federalnej, znany dobrze w Polsce gen. Gehlen oraz najbliżsi współpracownicy Hitlera, Borman i Himmler.” 23 grudnia 1945 w Wolinie aresztowano 22 osoby uznane za członków tej organizacji, w tym niejakiego Waltera S., który zeznał, że grupy "Wilkołaków" szkolone były w przygranicznym Ahlbeck, a następnie przerzucane do Wolina i okolic, aby tam szerzyć dywersję i sabotaż: podpalenia, wysadzanie mostów, zamachy na funkcjonariuszy MO i SB. Artykuł uzupełniony jest spisem znalezionej przy aresztowanych broni (6 automatów typu MP, 4 karabiny "Mauser" oraz pistolet "Parabellum"), a także sugestią, że działali oni po myśli zachodnich aliantów, którzy knuli potajemnie plany kolejnej wojny i ataku, tym razem u boku pokonanych Niemiec, na swojego dawnego sojusznika - ZSRR.

Przypuszczam, że tym razem srebrne kule mogłyby nie wystarczyć.

Komentarze